rozdział 44.

2K 177 17
                                    

Idąc przez życie popełniamy błędy. To niezbywalne, wręcz naturalne prawo naszego istnienia. Nie możemy się ich wyrzec. Choćbyśmy starali się z całych sił - nie możemy ich uniknąć. Są częścią naszego życia. A my korzystamy z tego niechlubnego, niechcianego przywileju. I popełniamy je nagminnie.

Te olbrzymie, które powodują, że nasza egzystencja trzęsie się w posadach i przyszłość zmienia swoje tory. Te które powodują, że pociąg naszego życia wypada z obranych kolein. Te które przekreślają z impetem i stanowczością to nad czym silnie pracowaliśmy, to do czego z determinacją dążyliśmy.

I te mniejsze, lecz nie skąpiej obwarowane konsekwencjami.

Wstydzimy się ich wszystkich, żałujemy i staramy się przykryć je płaszczem zapomnienia. I umyka nam, że powinniśmy wyciągnąć z nich lekcję, że powinniśmy postarać się czegoś nauczyć. Pozwolić, aby zasiliły bagaż naszego doświadczenia życiowego, z którego będziemy czerpać siłę i odwagę.

Bo wtedy nasze zdeptane marzenia, zerwane kontakty i skreślone plany nie pójdą na marne. Nie będą jedynie gorzkim posmakiem na naszym języku. Będą naszą kotwicą, która trzyma nas silnie w podłożu i nie pozwala uciekać przed sobą samym. Będą naszym kompasem, który wskazuje nam drogę do spełnienia marzeń. Będą impulsem. Bodźcem. Motywem.

Będą podmuchem wiatru który pcha nas usilnie ku przeznaczeniu.


Głośny budzik bezwzględnie naruszył ciszę poranka, obijając się od ścian sypialni. Sprawił, że wzdrygnęła, brutalnie oderwana od myśli kotłujących się w jej głowie. Uniosła się na przedramionach, wyciszając natarczywy dźwięk. I nie zwlekając, wygrzebała się spod ciepłej pościel, kładąc stopy na zimną drewnianą podłogę. Bez większego entuzjazmu skierowała się w stronę łazienki, skąd po krótkiej chwili dało się usłyszeć odgłos szumu wody.

Właśnie tak wyglądały jej poranki od przeszło kilku dni. Budziła się przed budzikiem i wodziła pustym spojrzeniem po suficie. Przemykała wzrokiem po płytkich pęknięciach i im dłużej się w nie wpatrywała, tym zdawały się głębsze, dłuższe i bardziej inwazyjne. Tak jakby mogły spowodować, że sklepienie przełamie się wpół i okruchy pyłu, tynku i gruzu przysypią jej sylwetkę. I tym samym przełamią nieco smutną rutynę kilkunastu kolejnych godzin, które miała przed sobą.

Jednak tak się nie działo - pęknięcia na suficie, były jedynie powierzchownymi rysami. A budzik codziennie o tej samej porze zmuszał ją aby stawiła czoła rzeczywistości. Tak więc wstawała, wykonywała poranną toaletę i podążała do kuchni. I gdzieś pomiędzy nałożeniem lekkiego makijażu, pomiędzy ułożeniem włosów, a zmienieniem piżamy na wyjściowe ubranie - wkładała na twarz maskę. Delikatny uśmiech, który nie sięgał oczu i nie sprawiał, że twarz błyszczała ze szczęścia. Uśmiech w którym można było wyczytać tęsknotę i gorycz.

Przeszła do kuchni, niemal potykając się o kota, próbującego łasić się o jej nogi. Starając się odgonić go od siebie podeszła do szafki w której trzymała kocią karmę i napełniła nią jego srebrną miskę. Okrągłe chrupki zabrzęczały o metalową powierzchnię, sprawiając, że uszy jej małego współlokatora uniosły się w oczekiwaniu. Zamruczał czując apetyczny zapach swojego śniadania, ze zniecierpliwieniem krążąc wokół nóg dziewczyny. A gdy w końcu srebrne naczynie wylądowało na podłodze, tuż przed jego nosem, natychmiastowo się na nie rzucił.

Penelope pokręciła głową, wlewając do czajnika wodę. Oparła się leniwie o blat szafki, czekając aż przejrzysta ciecz zagotuje się. Jej spojrzenie skupiło się na kocie pałaszującym karmę. Pochłaniał swoje śniadanie w zatrważającym tempie. Jego małe, szare uszka trzęsły się z radości, a puchaty ogon niemal wirował na skutek przyjemności. Wylizał miseczkę czysta, po czym z najedzonym, okrągłym brzuchem, usiadł wyprostowany, spoglądając wprost w jej oczy.

bumper cars || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz