rozdział 18.

2.4K 231 14
                                    

Mały chochlik podstępnie zagnieżdżony w naszym umyśle. Zakradł się chytrze do wnętrza naszej głowy i uwił sobie w niej przyjemne gniazdko. Zadomowił się, nie przejmując się naszą irytacją. Nie przejmując się, że jest źródłem naszych obaw. Nie zważając na to, że jest winny tabunu natrętnych myśli nawiedzających stadnie nasz umysł.

To on sprawił, że wnikliwie przypatrujemy się jej twarzy. Że wciąż zastanawiamy się jak zareaguje na wyjawienie naszej małej tajemnicy. Że wciąż bujamy w obłokach, nieustannie bijąc się z myślami, jaka może być jej reakcja na tą małą rewelację. Że każde nawiązanie otoczenia do naszej sławnej części budzi w nas popłoch. To on jest źródłem. Chochlik o imieniu - Nie ukrywaj przed nią prawdy.

To on sprawił, że nasz strach rośnie. Że wciąż jesteśmy rozkojarzeni, a każda najmniejsza czynność budzi w nas ogromne przerażenie. Że dajemy się ponieść niosącym nam zgubę rozmyślaniom, ciągłym roztrząsaniom, ciągłym analizowaniom naszej bliskiej przyszłości. Że boimy się tego, co ma nastąpić, obawiamy się, że nie podołamy. To on jest źródłem. Chochlik o imieniu - Nie poradzisz sobie sama.

A on wygodnie zadomowiony patrzy jak miotamy się w naszych myślach, jak szamotamy się z naszymi obawami. I uśmiecha się radośnie. Niezmiernie się cieszy, że udało mu się zasiać ziarenko niepokoju. Ziarno, z którego rośnie dorodna, wielka obawa, przepełniająca stopniowo cały nasz umysł.



Szybkim krokiem przemierzał sterylnie białe korytarze, ciesząc się, że nareszcie nadszedł dzień, kiedy Penelope zostaje wypisana ze szpitala. Być może jego rozumowanie było nieco egoistycznie, ale obawiał się, że kiedyś sprowadzi do niej ogon w postaci jakiegoś natrętnego fotoreportera, który w bardzo brutalny sposób uświadomi ją, co do sławnego aspektu jego życia. Albo w końcu mimo ciemnych okularów skrywających jego twarz oraz kapturów lub czapek, które pozwalały mu nieco schować się w cieniu, ktoś i tak rozpozna w nim piosenkarza z najbardziej rozpoznawanego zespołu na świecie. Dlatego cieszył się, że dziewczyna opuszcza to miejsce, bo znacznie ograniczało to możliwości, aby jego mały sekret wyszedł na jaw.



Siedziała na łóżku, czując pod dłońmi gładką pościel, która służyła jej za bezpieczne schronienie w ostatnich dniach. Delikatny wiatr, przedostający się przez lekko uchylone okno owiewał pomieszczenie, które do dziś było niczym pewnego rodzaju oaza, chroniąca od wszelkiego zewnętrznego zła. Wcześniej chciała się wydostać stąd jak najszybciej. Wyjść i znaleźć się z powrotem w swoim mieszkaniu, w otoczeniu znajomych ścian, własnych przedmiotów i nieobco brzmiących dźwięków. Jednak przez ten cały czas, zaślepiona samą wizją opuszczenia szpitala nie zwróciła uwagi na swoją samotność. Na izolację od ludzi, o którą zadbała na własne życzenie. O odosobnienie, które wcześniej było zbawienne, lecz teraz okazało się gwoździem do trumny. Dlatego przygryzała w zdenerwowaniu wargę, bojąc się momentu, gdy przez drzwi przekroczy Zayn, bo wiedziała, że będzie musiała przybrać na twarz maskę i udawać, że nie jest totalnie zgubiona i wystraszona. Że w jej głowie nie rozbrzmiewa nieustannie głos mówiący, że nie poradzi sobie sama.



Wyszedł zza zakrętu kierując się w stronę drzwi z numerem 315, kiedy zauważył idącą z naprzeciwka pielęgniarkę niosącą białą teczkę. Widząc jak uśmiechnęła się na jego widok przystanął czekając aż się z nim zrówna.

-Ale Pan punktualny.- Zaśmiała się zerkając na mały zegarek oplatając przegub jej nadgarstka skórzanym paskiem. Było równe południe. Dokładnie, co do minuty i to właśnie o tej godzinie Penelope miała dostać wypis ze szpitala.

bumper cars || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz