rozdział 13.

2.7K 250 16
                                    

Los często płata nam małe figle. Czyni żartobliwe psikusy. Wesołe w jego opinii psoty. Ironiczne, nikogo nieśmieszące kawały. Bawi się z nami. Droczy. Wodzi nas za nos. Miesza nam w głowach. Wprowadza w nasze życie zamęt. Z impetem rzuca nam kłody pod nogi. Krzyżuje nasze zamiary. Mnoży trudności. Piętrzy przeszkody. Wchodzi nam w paradę. Mąci. Jątrzy. Konszachtuje.

Cieszy go nasze zdenerwowanie. Karmi się naszym rozdrażnieniem. Rośnie w siłę widząc złość majaczącą się na naszej twarzy. Bawi go nasze zdezorientowanie. Śmieje się widząc naszą irytację. Raduje go nasze wzburzenie.

I mimo, że czasem podejmujemy się jakiejś czynności, przez igraszki losu, na naszych chęciach się kończy. Przez nieprzychylność losu, nie jesteśmy w stanie jej wykonać danego zadania. I mimo, że z naszych ust nie padło słowo obiecuję. To i tak czujemy się zobligowani. To i tak przepełnia nas poczucie zobowiązania. To i tak czujemy się pokrzywdzeni, że zrządzeniem losu nie możemy być tam gdzie chcemy. Tam, gdzie powiedzieliśmy, że będziemy.

I wolimy nie wyobrażać sobie rozczarowanej nami miny. Tych pięknych, błękitnych oczu, teraz nieco smutnych z powodu naszej niesłowności. Tych cudownych, różowych ust, teraz nieco zawiedzionych z powodu naszej nierzetelności. Wolimy sobie tego nie wyobrażać, bo mogłoby to skutkować rzuceniem wszystkiego i szaleńczym biegiem w celu naprawy tej fatalnej sytuacji. W celu podreperowania swojego dobrego imienia. W celu przeobrażenia smutnego grymasu w pozytywny uśmiech rozjaśniający tą piękną twarz.

 

 

Z chwilą, gdy zaparkował swojego czarnego Land Rovera przed szpitalem rozbrzmiał dźwięk jego komórki. Zmarszczył czoło, świadomy, że ten dzwonek nie zwiastuje niczego dobrego. Bowiem melodia wydobywająca się z jego telefonu oznajmiała, że dzwoni jego management. Tak, przypisał im specjalny dzwonek, żeby wiedzieć, kiedy nie powinien śpieszyć się z odbieraniem przychodzącego połączenia. Pełny złych obaw, wyciągnął komórkę z kieszeni kurtki, naciskając zieloną słuchawkę.

-Tak?- Zapytał wychodząc z samochodu i zatrzaskując za sobą drzwi.

-Cześć Zayn, musisz szybko przyjechać do Syco.- Odezwał się po drugiej stronie Jim, jeden z asystentów jego sztabu managerskiego. –Cowell zwołał pilne, obowiązkowe spotkanie.-

-Co się stało?- Zapytał, stając na środku parkingu. Odruchowo zerknął w stronę budynku, bezwiednie wodząc wzrokiem po oknach znajdujących się na trzecim piętrze. Jedno, bowiem należało do pokoju, w którym teraz czekała na niego Penelope.

-Wszystkiego dowiesz się na miejscu. Chłopcy już są w drodze. Pośpiesz się.- Rzucił Jim, po czym rozłączył się nie dając mu szansy na zaoponowanie. Brunet sfrustrowany przez chwile bił się z myślami. Był rozdarty. Nie wiedział czy powinien dalej kontynuować swoją drogę do pokoju błękitnookiej dziewczyny, czy też powinien odwrócić się na pięcie i pojechać do siedziby Syco. Nagle jego telefon ponownie się rozdzwonił. Zerknął na ekran, odczytując z niego imię Louisa, po czym odebrał połączenie, przysuwając komórkę do ucha.

-Gdzie już jesteś?- Kolega od razu przeszedł do konkretów. I być może właśnie to spowodowało, że Zayn rzucił przeciągłe spojrzenie na okna usytuowane na trzecim piętrze i z rezygnacją wrócił do samochodu.

Wmawiając sobie z każdym krokiem, który przybliżał go do samochodu, że nie miał wyboru. Bo myśl, że miał wybór, sprawiałaby, że czułby jeszcze większe wyrzuty sumienia. Przekonywał samego siebie z każdym kilometrem, który oddalał go od szpitala, że brunetka nawet nie zauważy jego braku. Że poradzi sobie bez niego.

bumper cars || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz