rozdział 11.

2.8K 231 18
                                    

Czasami jedyną rzeczą, którą potrzebujemy jest poczucie chwilowej ulgi. Wewnętrznego spokoju. Ulotnego zapomnienia.

Pragniemy, by krępujące naszą klatkę piersiową więzy udręki obluzowały się. Aby więzy strachu trzymające nas w ryzach nieco poluzowały swoje pęta. Pragniemy zaczerpnięcia głębokiego, odżywczego oddechu. Pierwszego od dość długiego czasu. Upragnionego. Długo wyczekiwanego. Takiego pełnego piersią.

Chcemy poczuć ulgę. Powoli przepełniający nas spokój. Chcemy, aby do naszego organizmu wlało się wyciszenie. Aby nas odciążyło. Uczyniło silniejszymi. Mocniejszymi psychicznie.

I nagle nasze życzenia się spełniają. Otulają nas ciepłe ramiona.

Męskie, umięśnione, silne ramiona.

Kobiece, subtelne, delikatne ramiona.

Gruby mur, który dotąd skutecznie odgradzał nas od innych, zaczyna upadać. Jego solidne fundamenty kruszą się. Masywne podwaliny niebezpiecznie się chwieją. Cegła, po cegle mur zaczyna się przewracać. Odsłaniając nasze uczucia. A my znowu czujemy się bezbronni.

Otaczająca nas skorupka, w której dotąd skutecznie chowaliśmy się przed światem zewnętrznym zaczyna powoli pękać. Na gładkiej powierzchni tworzą się delikatne linie. Coraz bardziej rozległe zygzaki, coraz głębsze szczeliny. Małe odłamki łupiny upadają na powierzchnie. Do jej wnętrza przedostaje się nikła wiązka ciepłego światła. Jasny strumień blasku rodzący nadzieje na lepsze jutro.



Ciepłe, mocne ramiona otulały ją szczelnie. Przyciskały stanowczo jej kruche ciało do twardego torsu. Dając złudne wrażenie, że jest bezpieczna. Że cokolwiek by się teraz stało. Cokolwiek by się zdarzyło, w jego ramionach jest bezpieczna. Niemal w to uwierzyła.

Z każdym pojedynczym gładzeniem rozedrganych pleców przez jego mocną dłoń, czuła się coraz bardziej rozluźniona. Z każdym poszczególnym uspokajającym słowem opuszczającym jego mięsiste usta jej ciało uspakajało się. Z każdym poszczególnym wdechem piżmowego zapachu jego perfum z nikłą nutką papierosowego dymu jej napięte mięśnie odprężały się.

Poczuła jak delikatny płomyk życzliwości rozpala jej wnętrzności. Jak subtelne ciepło promieniuje po jej organizmie. Jak rozlewa się po kończynach. Krąży w żyłach. Przedostaje się do każdej najmniejszej komórki jej ciała. Poczuła się bezpiecznie.

Czuła się, jakby w jego ramionach wszystkie rozbite szczątki jej uczuć, scalały się powoli wracając na swoje miejsce. Jakby rozproszone okruchy szczęścia spajały się. Jakby drobinki nadziei wędrowały do jednego konkretnego miejsca w jej organizmie zbijając się w zwartą gromadę. Jakby demony przeszłości zostawały powoli, ale skutecznie odsunięte z dala od jej umysłu. Czuła jakby otaczające ją ramiona czyniły ją silniejszą.

Zaczerpnęła do płuc głęboki haust powietrza, starając się unormować rozedrgany płaczem oddech. Nagle jej umysł rozjaśnił się, a ona uświadomiła sobie, że ten mężczyzna jest dla niej całkiem obcy. Że ramiona, w które ufnie się wtula są całkowicie nieznajome. Zesztywniała, próbując wyplątać się z jego uścisku. Ignorując głos uporczywie szepczący w jej głowie, że było jej w tych ramionach tak dobrze.



Małe, delikatne piąstki obejmowały kurczowo jego koszulkę. Ciało dziewczyny ufnie wtulało się w jego ramiona. Dając złudne wrażenie, że jest jej potrzebny. Że nie potrafiłaby się teraz bez niego obejść. Że cokolwiek by się zdarzyło, nie poradziłaby sobie bez niego. Niemal w to uwierzył.

bumper cars || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz