28 marca 2024 - suknia

66 22 28
                                    

28 marca 2024 (czwartek)

Uwagi ― Pani Gosia Wedding Plannerka rozchorowała się i wysłała na zastępstwo niejaką Kasię. Jestem niezmiernie ciekawa, czy można się  dobrze bawić w organizację ślubu z obcą osobą? 

Stan rzeczy ―  Słonecznie i ciepło, na weekend ma walnąć upałem, szykuję się na patelnię pod parasolem, wyciągam krem z filtrem pięćdziesiąt.

Stan ciała ― Sypię się. Podsumujmy: bóle brzucha, zawroty głowy, krwotoki z nosa, ziemista cera, trądzik, suche łokcie, przyspieszone tętno. Piję wodę, łykam magnez i potas.

Stan ducha Duchowa galareta. Jestem mocno roztrzęsiona, a jednocześnie przybita. Właściwie wiem, co powinnam zrobić, ale nie mam serca. Nie umiałam wyrazić tego słowami. Igor mi wszystko wytłumaczył, więc wychodzi na to samo.

Moje miejsce na notatki:

Kochany pamiętniczku! To niesamowite, jak łatwo się zakochać, a jak trudno utrzymać związek na takim samym choćby poziomie przez kilka lat. Wojtka nie interesuje partnerstwo, w moim tego słowa znaczeniu. Ma  zasady, ale nie dopuszcza innych możliwości i nie chce pracować nad kompromisem.

["Marzenia zawsze zwyciężą rzeczywistość, gdy im na to pozwolić."  Stanisław Lem z książki Fantastyczny Lem]

Z samego rana, już podczas joggingu Igor zaczął ją przepraszać. Kajał się, że nie powinien był wspominać o seksie,  a już w szczególności  dopuścić do tego, że trafił w nocy pomiędzy jej uda, piersi i ramiona. Ani w ogóle rozpamiętywać, jak było mu dobrze, kiedy prężnie odnalazł się w jej delikatnych dłoniach. Nie mówiąc już o tym jak strasznie krótko to zbliżenie trwało i że chciałby sobie odświeżyć wszystkie wspomnienia, już teraz, znowu, nawet w tej chwili. Przebąkiwał, że miał w planach jeszcze ohoho, tyyyyle innych rzeczy. 

Edyta przygryzała wargę trochę zawstydzona, śmiejąc się w duchu, że stworzyła przez przypadek wygłodniałego demona seksu.

― Igor, na wszystko będziemy mieli czas, uspokój się.

― Chwileczkę, kochana. Jako facet idealny muszę żądać, abyś puściła tego drugiego fagasa na drzewo. Nie będę tolerował konkurencji. Jeśli kiedyś znajdę go w tym miejscu, gdzie ja byłem w nocy przysięgam, że go ukatrupię. Potrafię zmienić się w najgorszy koszmar, jeśli tylko będę chciał!

Edycie zrzedła zadowolona mina i choć brzmiało to jak żart, wcale nim nie było. Kto wiedział do czego zdolny był ten człowiek? Po nocy pełnej wyimaginowanego seksu, choć orgazmy były prawdziwe,  zdała sobie sprawę, że Igor prosił ją o coś znacznie więcej, niż samo zaspokojenie.

― Ty tak na serio. Igor, ja ... ja jeszcze nie ― łamał się jej głos ― nie umiem podjąć tej decyzji.

― Jako twój wymarzony i idealny facet, pełen wsparcia, rozumiem i współczuję, ale ugadałem się za plecami z twoją podświadomością. Wiem, że nie będziesz z nim szczęśliwa. Trudno, jeśli oddasz mu serce, będziesz najbardziej samotną osobą na świecie. Czasami lepiej jest spróbować od nowa.  Wszyscy to wiemy: twoje płuca, nerki, wątroba i żołądek, tylko Ty jeszcze nie wiesz.

Przebiegli truchtem dookoła osiedla, a zlana potem Edyta poszła od razu pod prysznic. Wojtek leżał na sofie w swoim gabinecie i rozmawiał przez telefon, więc uznała że nie będzie przeszkadzać.

― No, i na mnie zawsze możesz liczyć. Muszę już lecieć. Buziaki, kocham cię, pa! ― krzyknął za nią Igor. 

Na siedemnastą miała przymiarkę w salonie sukien ślubnych. Stwierdziła, że pójdzie choćby obejrzeć i przymierzyć, a wieczorem porozmawia z Wojtkiem i przedstawi mu swoją decyzję. Dopuszczała opcję pracy nad związkiem, ale musiała jasno i wyraźnie przedstawić swoje argumenty. Powiedzieć "odchodzę" i być w zgodzie z własnym sumieniem. Wiadomo, nie spakuje się od razu  i nie wyprowadzi, bo nie ma gdzie. Nie zrobi karczemnej awantury, potrzebuje czasu na znalezienie mieszkania. Muszą przecież porozmawiać z rodzicami Wojtka. Podzielić wspólny majątek, bo przecież żyli razem pięć lat. 

Edyta zaczęła się rozklejać. 

Na samym początku było fajnie, tak bardzo się kochali.

Było jej gorąco, miała nadzieję, że nie poleci jej znowu z nosa krew i nie narobi szkód, mierząc śnieżnobiałe suknie. Wszystkie były absolutnie przepiękne jak puszyste bezy, albo śmietankowe ptysie. Białe i ecru, lekko różowe, proste i z falbanami, aż kręciło się jej w głowie, znowu, ale tym razem na widok, o którym marzy prawie każda mała dziewczynka. 

Z drugiej strony przeszklonej witryny przechadzał się Igor i wcale nie zwracał na nią uwagi. Zrobiło jej się tak okropnie smutno i w dodatku wcale nie wiadomo dlaczego. Przecież mógł wejść z nią do środka.

W salonie czekała już Kasia. Zielonooka i jasnowłosa kobieta w czarnej sukience z kołnierzykiem przypominała raczej rozczochraną strzygę, wyciągniętą z lasu, a nie doradcę ślubnego. Uśmiechała się ciepło i przyjaźnie, tłumiąc ziewanie.

― Przepraszam, trochę jestem niewyspana. Mąż chrapie, dzieci nie dają mi spać po nocach. Ale, co tam. Zorganizujemy ślub jak się patrzy ― dokończyła dziarsko. ―  Czy coś zwróciło już Pani uwagę, Pani Edyto?

Dziewczyna zwiesiła głowę. 

― Nie będzie lepiej, prawda? ― spytała.

Trzy sekundy wystarczyły, żeby Kasia oceniła jej zdezorientowane oblicze.

― Sprawy nie zawsze chcą układać się same. Przykro mi. Pani Edyto, pani nie chce sukni. Musi pani dogonić tego faceta, na którym naprawdę pani zależy. Proszę zostawić sobie moją wizytówkę.  

― Dziękuję za pomoc, zadzwonię do pani, jeśli się na coś zdecyduję ― Edyta poderwała się nagle z fotela i wyszła, rozglądając się nerwowo.

Niemożliwe, żeby jej osobista halucynacja snuła się sama po Centrum Handlowym. Zauważyła go przy stoisku z biżuterią, ale zanim tam dotarła, znowu straciła go z oczu. Miał na sobie grafitowy garnitur i białą koszulę, wyglądał obłędnie elegancko, a przecież tego dnia rano wymyśliła go w zielonej kurtce i bojówkach. Usiadła w kawiarni, zbierając chaotyczne myśli, w końcu od śniadania nic nie jadła. 

Po chwili podszedł i usiadł naprzeciw. Wpatrywała się w niego intensywnie, jakby go widziała pierwszy raz w życiu.

― Wolne? ― spytał, ale przecież już siedział.

Po chwili kelnerka przyniosła białą filiżankę i postawiła ją na stoliku. Przed nim. 

Edyta zamrugała, wszak mrugnięcie potrafi czasami wyregulować ostrość widzenia. Już miała zamiar sięgnąć po kawę i przysunąć ją w swoją stronę.

― Kawa jest dla pana. Zaraz przyniosę drugą.

Mocna i gorąca. Edycie załomotało serce.

Siedzieli obydwoje w milczeniu, oceniając się wzrokiem i poderwali jednocześnie do wyjścia. Powoli szli w jednym kierunku, Edyta wracała do pracy, a Igor najwyraźniej nie miał zamiaru jej opuścić. 

Nie, to niemożliwe! Ludzie go omijają, widzą go, tak samo, jak ja!

Weszła do apteki, prawie zmiatając z powierzchni ziemi szklane drzwi. Dostrzegła, jak Pani Bożenka nawiązuje kontakt wzrokowy najpierw z nim, potem z nią, a potem znowu z nim.

Mrugnęła ponownie, ale nic się nie zmieniło. Oczy nadal odbierały bodźce, w ten sam niezachwiany sposób. Chciała się przytrzymać szklanej witryny, ale jej ręka trafiła w próżnię. Zachwiała się.

― Uważaj! ― Mężczyzna chciał ją chwycić, ale wyślizgnęła się mu z rąk i plasnęła na podłogę.

― Ty go widzisz ?! Ty go naprawdę widzisz? ― Edyta nie mogła złapać oddechu.

― No tak, a co? ― odpowiedziała z powagą. ― Pytał o ciebie kilka razy. Mówiłam ci o tym! 



:D jeszcze TYLKO 2 rozdziały :)

buziaczki!

WYMYŚLIŁAM CIĘWhere stories live. Discover now