Rozdział 30.

39 4 36
                                    

– Mamo... Mamo, to tak boli, ja...

– Dasz radę, synku. Kiedyś przyjdzie moment, w którym będziesz w stanie przetrwać każdy ból. Będziesz go nadal czuć, ale nie będziesz cierpieć. Staniesz się niezwyciężony.

– K-kiedy nastanie t-ten dzień? – Charczę dławiąc się wymiocinami. Klęczę na zimnych kamieniach, całkowicie przemoczony. Wbijam wzrok w brudne od szlamu dłonie. Syczenie węży odbija się w mojej głowie. Z włosów kapie brudna woda, a otumaniający jad powoli odbiera władzę nad ciałem. Wczoraj było to samo. I dzień wcześniej. I tydzień temu. I miesiąc. A ja nadal nie czuję się lepiej. – Mamo... Proszę, ja już nie m-mogę...

– Możesz. – Tata delikatnie kładzie rękę na moich włosach. – Przeszedłem to samo. Wiem, jak to boli... Ale kto jak nie ty? – Uśmiecha się do mnie tym ciepłym, współczującym uśmiechem. – Dasz sobie radę.

– N-nie... – Wbijam palce w brzuch, jakbym chciał ścisnąć palące bólem wnętrzności. – P-przecież... Nic złego nie zrobiłem... – Wypluwam resztki wody, która zebrała mi się w ustach. Już nie mam czym wymiotować. – Chciałem dzisiaj... Iść do kasyna razem z Mer...

– Pójdziesz następnym razem.

– Zoltan, zanieś go na łóżko. – Słyszę ponaglający szept mamy. – Tylko dzisiaj.

– Nie mogę, kochanie. Leroni muszą być w stanie radzić sobie bez wygód. – Tata klęka przede mną i podnosi moją twarz. – Nie myśl o tym w kategoriach kary czy nagrody. To zwyczajnie cena jaką trzeba zapłacić za wielkość, Caelus. A teraz połóż się jak cię uczyłem i zrób odtrutkę. Pospiesz się, masz nie więcej jak pięć minut.

Otwieram drżącą dłonią niewielką walizkę z odczynnikami, ale nie potrafię się skupić.

Cena za wielkość...? Czym jest wielkość?

***

Wychodzę do ogrodu. Wszystko mnie boli, ale chcę poczuć trawę pod stopami. Słońce... Jest tak piękne. Ciepłe, jasne, przyjemne... Gdybym mógł, cały czas siedziałbym na zewnątrz z twarzą uniesioną do słońca.

– Chłopcze, dobrze się czujesz? – Stary ogrodnik, z ogromną taczką ziemi, staje przy mnie. – Bardzo bladyś.

– Nie wiem. Nie pamiętam.

– Nie pamiętasz czego?

– Kiedy czułem się dobrze. – Patrzę na jego brudny fartuch. Z dużej kieszeni na piersi wystaje biały kwiat. – Co to?

– Róża. Wyrosły przed rezydencją. Pan powiedział, że mam je wyrwać, ale ta jedna była tak ładna... Dam ją córce jak wrócę do domu.

– Róża. Tak wygląda róża... – Uśmiecham się. – Piękna. Dlaczego tata kazał ją wyrwać?

– Tego to ja nie wiem, synku. Jestem tu tylko raz w miesiącu.

– Czy... Czy mogę zasadzić je w szklarni? Proszę. Proszę, nie możesz ich wyrwać.

– Ugh... – Ogrodnik patrzy na mnie zdezorientowany. – Słuchaj, mogę pomóc ci je zasadzić, ale nie będę odpowiadać przed twoim ojcem.

– Dobrze. – Biorę go za rękę. – Pokaż mi jak to się robi.

***

Podlewam krzak róży. Jest piękny. Duży. Kwiaty tak ładnie pachną. Nie jak te wszystkie zioła, które hodują rodzice. Minęły dwa miesiące, jeszcze się nie zorientowali. Zasadziłem je tak, że nie widać ich na pierwszy rzut oka.

SPARKLESS 3 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz