Interludium: Nowy, nieznany świat cz. 1

23 6 113
                                    

Lekcja zakończyła się, więc pozostało tylko zaprowadzić konie do stajni, rozsiodłać je i wyczesać. Pojechali tam stępa, w końcu nigdzie im się nie spieszyło. W drodze minęli Andrew, który odprowadzał na pastwisko umytego Titana. Stajenny na widok Reana na końskim grzbiecie zrobił dziwną, nieco zaskoczoną minę, ale Weronika widziała, że było to pozytywne zaskoczenie. Andrew też kochał konie i cieszył się, że kolejna osoba została wciągnięta do końskiego światka.

Na miejscu zdjęli siodła ze swoich dzielnych rumaków, a Weronika podała chłopakom zgrzebła. Niestety nie znalazła trzeciego egzemplarza, więc tymczasowo wprowadziła Ledę do boksu opisanego jej imieniem, a potem wzięła trzy butelki piwa z przenośnej lodówki. Konie nie powinny pić bezpośrednio po wysiłku, ale ludziom i Kassandryjczykom to nie przeszkadzało.

– Pokaż mu, Jeys, jak się to robi, od góry do dołu, spokojnie, długie pociągnięcia – powiedziała, otwierając piwa nożem. Kapsle schowała do kieszeni. – W jednej ręce zgrzebło, w drugiej piwo, ogarniecie, wierzę w was. – Podała im butelki, po czym oparła się o pusty boks i obserwowała ich poczynania.

– Ja jebię... – westchnął Rean. – Dobrze, że mnie nikt z jednostki nie widzi, jak czeszę tego skurwysyna, bo pewnie wyglądam jak zjebany pedał.

– Przypominam ci – wtrącił Jeys, jednocześnie demonstrując szczotkę, a następnie ruchy wykonywane ową szczotką – że aktualnie przebywasz w rezydencji i korzystasz z kasy pedała zwanego Maksem.

– Dobra, dobra – odezwał się Rean. – Wiesz, jest różnica. Maks tu nie stoi z błękitnym grzebieniem w łapie i nie nakurwia nim różowego jednorożca.

– Rean, czy ty zaopatrujesz się u jakiegoś podejrzanego dilera? Bo ja tu nie widzę ani błękitnego grzebienia, ani różowego jednorożca i, szczerze mówiąc, pedała też nie widzę.

– Kur... – Rean spojrzał na konia. – Czy ty byś się nie mogła uczesać sama, laluniu? Koniecznie chcesz, żebym sobie siarę robił, czesząc laskę, którą dopiero co ujeżdżałem? To się wymyka najbardziej pokrętnej filozofii...

– Rean, weź tego konia tą szczotką przejedź i nie pierdol. – Jeys pokręcił głową.

– A ta czemu nie czesze, tylko stoi i ma bekę? – Rean spojrzał na Weronikę.

– Bo sprzęt jest zajęty, na swoją kolej czekam – wyjaśniła mu dziewczyna, popijając piwo. – No i podziwiam was przy pracy. To znaczy na razie tylko Jeysa, bo ty się opierdalasz. Chyba że jednak cię za mocno w łapę walnęłam i zgrzebła nie możesz utrzymać, to powiedz, wyręczę cię. – W ostatnie słowa włożyła odrobinę ironii.

– Sobie już tego jednorożca uczeszę – rzucił w jej stronę. – Dobrze, że tęczowy jebany nie jest – dodał.

– Nooo – potwierdził Jeys. – Tęczowe się w chuj gorzej czesze.

Rean starał się naśladować to, co robił Jeys. Polubił konia, na którym jechał, ale nie wyrobił sobie jeszcze tak silnej więzi ze zwierzęciem, żeby głaskanie go szczotką uważać za coś naturalnego. Nie czuł się pewnie. I nie wiedział, czy to, co robi, robi dobrze czy niekoniecznie. Opróżnił butelkę, zanim skończył jeden bok konia.

– Z drugiej strony też trzeba, czy...

– Trzeba – odparł Jeys. – To nie fizyka kwantowa, nie zachodzi splątanie, czy tam, jak zwał Albert, "upiorne oddziaływanie na odległość."

– Dobrze, że to nie sześcian jest, bo bym nie upierdolił...

– Dobrze to jest, że grzywy w warkocze nie splatamy, z tym to w chuj czasu schodzi – powiedziała Weronika. Zostawiła pustą butelkę na podłodze i podeszła do Jeysa, a właściwie to bardziej do Phobosa. – Cześć, piękny – przywitała się z koniem. – Ależ ty masz wielkie płuca... – pochwaliła delikatnie, głaszcząc bok zwierzęcia.

Sztuka latania (Apokryfy III)Where stories live. Discover now