Koń plus skrzydła równa się pegaz cz. 11

12 5 99
                                    

Spory grill – w kształcie walca, długości prawie pięciu stóp, na kółkach – stał pod wiatą przy ścianie.

– Trzeba go zatargać pod taras – powiedział Jeys.

– Dobra, ja go wezmę, a ty ogarnij węgiel, bo pewnie wiesz, gdzie jest, ja nie wiem.

– Ogniska chyba są bardziej spoko – stwierdziła Weronika. – Ale skoro mamy robić jedzenie, grill nada się bardziej. Pójść z tobą po węgiel? – spytała Jeysa.

– Chodź – powiedział. – Rean sobie poradzi. Ogniska możemy sobie robić u mnie. Będziemy piec kiełbaski, okej? – Spojrzał na nią z uśmiechem. – Chyba że będziemy chcieli coś bardziej wyszukanego do jedzenia, to grilla w razie czego też tam mam.

– Macie tu w ogóle dobrą kiełbasę? To znaczy, Boris pewnie ma, ale tak normalnie, w sklepach? U mnie, według stereotypów, w USA jest kiepskie jedzenie – mówiła, podążając za nim.

– Zależy, gdzie się zaopatrujesz, bo jeśli w marketach dla niższej klasy średniej, to tak, jedzeniem tego nazwać nie można. My się zaopatrujemy w ten lepszy towar. Chyba że nam czegoś zabraknie, wtedy tam na miejscu trzeba będzie kupić, a nie wiem, czy w tych dziurach w okolicy będą mieć coś sensownego. Ale jakoś przeżyjemy.

Jeys otworzył szafę w głębi pomieszczenia pod wiatą. Był tu zapas węgla drzewnego i Jeys wydobył jeden z wielkich worków.

– W razie gdyby zabrakło, to przyjdziemy po drugi – powiedział.

– A zapalarka? A no tak, niepotrzebna – uśmiechnęła się. – Wy to w ogóle macie lepszy towar... Ten karabin to absolutne cacuszko. Jak ci się strzelało w ogóle?

– Jak mi się strzelało? – Jeys się zastanowił. – W sumie łatwiej, niż się spodziewałem. Ale to fakt, sprzęt zrobił swoje. Zwykłą bronią nie poszłoby mi tak gładko. Nie byłem szkolony do precyzyjnego strzelania, jakieś podstawy, to wszystko. W dodatku tak dawno temu, że można to uznać za mocno zamierzchłą przeszłość.

– Czekaj, mówiłeś coś o strzelaniu na oślep... Przecież tak się nie da.

– Widzisz, da się, w pewnych okolicznościach. Jeśli wchodzisz na teren, gdzie masz do odstrzelenia kilkunastu uzbrojonych ludzi, to nie masz czasu bawić się w mierzenie do każdego z osobna. Jeśli się nie spodziewają twojej wizyty i masz dobry automat, to zwyczajnie napierdalasz do wszystkiego, co się rusza.

– To nie do końca tak na oślep, musiałeś ich widzieć, może nie całkowicie świadomie. I odstrzeliłeś tych kilkunastu ludzi? Pewnie tak, bo tu jesteś.

Przypomniała sobie jego blizny, które zauważyła dziś w samolocie. Mogły pochodzić z tamtych "okoliczności".

– Nie tak, że z zamkniętymi oczami, oczywiście – uśmiechnął się. – Miałem na myśli to, że nakurwiałem ogniem ciągłym dokoła siebie. I tak, odstrzeliłem ich, nie miałem wyjścia... – zamilkł na chwilę i się zatrzymał. Przypomniał sobie tamte wydarzenia. I to, dlaczego miały miejsce. Wpatrzył się gdzieś w przestrzeń przed sobą, bez słowa, z kamiennym wyrazem twarzy.

Ta rozmowa zdecydowanie wywołała u Jeysa złe wspomnienia. Złapałaby go za rękę, ale obie miał zajęte węglem. Położyła mu więc dłoń na plecach.

– Hej, teraz już wszystko jest w porządku – powiedziała cicho.

Spojrzał na nią trochę nieprzytomnie.

– Nie jest, Vera – odpowiedział półgłosem. – Ale to dobrze, że tu jesteś, bo byłoby jeszcze gorzej. Przepraszam, to tylko moje głupie życiowe... zawirowania – westchnął. – Chodźmy, bo Rean znowu posądzi nas o nieprzyzwoite rzeczy – dodał, już trochę bardziej pogodnym tonem.

Sztuka latania (Apokryfy III)Where stories live. Discover now