Żyć w luksusie to trza umieć cz. 4

19 5 60
                                    

Rean zaparkował Toyotę przed niedużym sklepikiem obitym malowanymi na niebiesko deskami. Przybytek ów wyglądał bardziej jak coś, co można było znaleźć na jakimś amerykańskim zadupiu, a nie w centrum całkiem sporego miasta, ale Weronika pomyślała, że na pewno będą mieć amunicję do jej pecetów. To w końcu były bardzo popularne naboje.

– No to bierzemy kulki, tarcze i czy coś jeszcze? – spytała chłopaków przed wyjściem z samochodu. Jak zawsze wolała mieć pewność.

– Tyle, bo resztę to Max nam załatwia i poza tym to nic więcej nie potrzebujemy – powiedział Rean.

– Do czyszczenia broni coś chciałaś – przypomniał Jeys.

– To chodźcie i bierzcie, co potrzeba. Ja to, co potrzebuję, już u Maxa zamówiłem.

– Tak? – zainteresował się Jeys.

– Tak – potwierdził Rean. – Mam taki swój plan i Max się zgodził dostarczyć sprzęt.

No tak, jak mogła zapomnieć, jeszcze jakiś zestawik do pielęgnacji... Podziękowała Jeysowi za pamięć i weszli do środka witani przez dźwięk dzwonka trąconego przez drzwi. Za ladą przysypiał starszy facet z pokaźnymi, siwymi wąsami. Cały towar znajdował się za nim, tu nie było samoobsługi.

– Dzień dobry – przywitała go uprzejmie, podchodząc bliżej. – Czy dostaniemy u pana amunicję dziewięć na dziewiętnaście full metal jacket? – spytała uprzejmie. Mężczyzna ożywił się, ale tylko trochę. Zlustrował wzrokiem najpierw Reana, który oglądał wiszące na ścianie strzelby, potem Jeysa, na końcu niespiesznie obejrzał sobie Weronikę.

– Oczywiście – powiedział w końcu, poprawił zsuwające się z nosa okulary. – Ile panienka potrzebuje?

– Tak z dwieście sztuk... Jak myślisz, Rean, wystarczy? – spytała go.

– Jak na nasz wyjazd, to spokojnie. Jeśli weźmiemy twoją broń do ćwiczenia strzelania, to okej. Potem w razie czego się dokupi, a do naszej broni się zamówi – odparł. – Tarcze sobie weźmiemy ze sobą. Tak że tarczy trochę trzeba kupić, bo polegając na twoich zdolnościach graficznych... – Spojrzał na Weronikę wymownie. – Pan da tych tarczy... powiedzmy dwadzieścia. Przydadzą się.

Sprzedawca najpierw kiwnął głową Reanowi, potem przeniósł wzrok na Weronikę.

– Mam opakowania po dwieście pięćdziesiąt. Panienka bierze?

– Panie – odezwał się Rean. – Pan nie chciałby wiedzieć, że to nie jest jakaś tam panienka. Pani pracuje w służbach. Takich specjalnych – powiedział.

Weronika posłała Reanowi krótkie, za to dość lodowate spojrzenie. Nie chciała tego komentować, przynajmniej nie tu i teraz.

– Oczywiście, niech będzie i dwieście pięćdziesiąt – powiedziała do sprzedawcy – I jeszcze jakiś zestaw do czyszczenia pistoletu chciałam, taki, wie pan, nie jakiś specjalnie wymyślny, ale żeby było wszystko, co trzeba.

Mężczyzna za ladą znów kiwnął głową – powoli, a jakże, po czym oznajmił, że idzie na zaplecze. Zanim wyszedł, obejrzał ich sobie jeszcze raz. Chyba nigdy w życiu nigdzie mu się nie spieszyło.

– Wiesz co, ty to chyba jesteś specjalny... Żeby nie powiedzieć specjalnej troski – syknęła do Reana, gdy sprzedawca zniknął za kurtyną z drewnianych koralików oddzielających sklep od zaplecza.

– O chuj ci chodzi? – Rean był zdziwiony. – Chyba że lubisz, jak stary kutas zwraca się do ciebie per "panienko".

Wzruszyła ramionami, bo w tej kwestii było jej zupełnie wszystko jedno.

Sztuka latania (Apokryfy III)Where stories live. Discover now