Gdy zawiodą drogowskazy cz. 3

32 5 73
                                    

Kiedy wyszła, Jeys postał jeszcze chwilę w pustym pokoju, a potem poszedł pod prysznic. Tym razem woda też musiała być raczej bardziej zimna niż ciepła. Po wyjściu z łazienki przebrał się w czyste rzeczy. Spojrzał na zegarek. Dochodziła siódma. Uświadomił sobie, że tego dnia wyjątkowo mało wypił. Jakieś drinki rano w hotelu z Reanem, potem w drodze może kolejne dwa, które ten mu zaproponował.

"To dobrze – pomyślał. – Może nie będzie mi się tak pierdolić w głowie, jak po tych hektolitrach wódy."

Dochodziła siódma, więc należało iść po dziewczynę i zaprowadzić na kolację. Westchnął ciężko. Wyszedł i skierował się na lewo, do drzwi jej pokoju. Zapukał krótko, zdawkowo.

Weronika otworzyła niemal natychmiast, w końcu przed chwilą wróciła.

– Idziemy, tak? – spytała.

– Tak – powiedział. – To twoje rzeczy do prania? – Wskazał ruchem głowy torbę, a kiedy potwierdziła, schylił się i podniósł. Swoje zostawił na razie w pokoju. Postanowił zająć się tym jutro. – Zaniesiemy to najpierw na sam dół. Pokażę ci, gdzie jest pomieszczenie z pralką.

– Jasne. Nie będę przecież zawracać ci głowy za każdym razem, kiedy będę mieć brudne majtki do prania – spróbowała zażartować. – I mogę to nieść sama, to w końcu moje brudy. – Wyciągnęła rękę po reklamówkę.

– Nie jest ciężkie – odparł, prowadząc ją po schodach na dół. Zeszli jeszcze niżej, do czegoś w rodzaju sutereny. – Tutaj możesz zostawiać pranie – powiedział, kiedy znaleźli się w pomieszczeniu z dużą przemysłową pralką i równie wielką suszarką. – Suszą tutaj i ktoś prasuje – wyjaśnił. – Jutro po południu musisz tu sobie przyjść po te rzeczy. Tu będą leżeć. – Wskazał szeroką półkę.

– Fajnie. U mnie mundury ogarniała zamkowa pralnia, ale reszta to już we własnym zakresie. Max mówił, że kolacja właściwie powinna być już gotowa, a to było jakieś dziesięć minut temu.

– Na pewno jest gotowa. Chodźmy, pokażę ci, gdzie tu się jada.

Jeszcze nad sobą panował. Jeszcze się nie poniżył, ale jej obecność, tak blisko, była czymś, co stanowiło duże wyzwanie. Raz za razem odpędzał z wyobraźni wspomnienia wspólnych chwil, w łóżku, na kanapie, pod prysznicem – zwłaszcza tam.

– Później miałeś mi pokazać teren, ale obiecałeś też Maxowi, że pokażesz mu magię... Chyba lepiej będzie zrobić to najpierw, on dość wcześnie chodzi spać, jeśli dobrze pamiętam – powiedziała, kiedy szli z powrotem na górę.

– Najpierw zapytam go, czy ma na to ochotę dziś. Może być zmęczony po całym dniu, zwykle nie prowadzi tak intensywnego trybu życia. Poza tym lepiej będzie to wyglądać, jak zrobi się trochę ciemniej, a dziś nie miałbym sumienia oczekiwać od Maxa, żeby siedział do późna. Ale teren ci oczywiście pokażę – powiedział. – Ja dotrzymuję słowa. Chyba że jest to ponad moje siły – dodał bardzo cicho.

Podniosła wzrok na Jeysa, bo nie dosłyszała ostatnich słów, ale dochodzili już do jadalni, więc nie prosiła o ich powtórzenie. Kolacja była już gotowa, a Max i Rean obecni. Uśmiechnęła się do gospodarza i nieco zwolniła kroku, niepewna, które miejsce zająć.

Jeys usiadł za stołem, nie zwracając już na nią uwagi.

– Siadaj, siadaj – powiedział do niej Max, widząc, że stoi i nie kwapi się, żeby usiąść.

Stół zastawiony był jak na bankiecie dla bogatych ludzi, czyli tak, jak zwykle w domu Maxa.

Skinęła Maxowi głową i usiadła obok Jeysa. To nie był zamek, nie było służby, ale kolacja niczym nie ustępowała temu, co widywała na królewskim stole. Etykieta nakazywała, by to gospodarz zaczął, więc nie spieszyła się z nakładaniem jedzenia. Dopiero po chwili, gdy wszyscy sięgnęli do półmisków, również zaczęła nakładać na swój talerz najbliższe potrawy ze szczególnym uwzględnieniem przepiórczych jaj oblanych jasnym sosem. Widziała na stole kilka butelek wina, a przy nakryciu stał odpowiedni kieliszek, ale na razie nie chciała pić. Zresztą wino, zwłaszcza wytrawne, nigdy nie było jej ulubionym alkoholem.

Sztuka latania (Apokryfy III)Where stories live. Discover now