Kopia zapasowa została utworzona cz.7

30 5 76
                                    

Weszli do pustej stajni. Tak, jak Weronika przypuszczała na początku, boksy były czyste, przestronne, a na podłodze zamiast zwykłej ściółki leżał chłonny pellet.

– Siodłać od razu...? Tu jest gość od takich rzeczy. To znaczy, powinien być. Andrew! – zawołał.

Z jednego z boksów przy końcu stajni wyłoniła się głowa z blond włosami, a zaraz potem ich oczom ukazał się Andrew w całej krasie, postawny blondyn o sympatycznej twarzy.

– Dzień dobry, Andrew, Weronika jestem. Czy mógłbyś, proszę, podać nam siodło i ogłowie dla tej ślicznotki? Najlepiej westernowe, jeśli macie – zwróciła się do stajennego. – A siodłać będziesz ty i nie ma żadnych wymówek. To nie jest fizyka jądrowa, ogarniesz – rzuciła do Jeysa stanowczo.

Pomyślał, że będzie grubo. Liczył się z tym, że lada chwila każe mu podkuwać te konie...

– Daj jej to, co chce, cokolwiek to jest – powiedział Jeys do Andrew.

– Mamy tylko siodła klasyczne – odpowiedział.

– Trudno, może być. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Zresztą dziś będzie tylko krótka przejażdżka, więc tyłek nie zdąży mi odpaść – stwierdziła optymistycznie.

Stajenny przyniósł ekwipunek, a Weronika zaczęła instruować Jeysa w zakresie siodłania konia. Wydawało się, że będzie pojętnym uczniem i, co ważniejsze, traktował klacz bardzo delikatnie, nawet wkładając jej wędzidło do pyska. Andrew powiedział, że gniadoszka ma na imię Westa i potwierdził, że to rzeczywiście rasa Morgan. Weronika nie mogła doczekać się, by sprawdzić, ile tak naprawdę jest warta.

Powiedział sobie, że to nie może być trudne. Nie takie rzeczy robił w życiu. Po prostu to nie do końca jego branża, ale postanowił sobie, że da radę. Poza tym nie mógł przecież ośmieszyć się przed nią. Jeśli miała go poznawać od nowa, niech pozna go od tej lepszej strony. Wierzył głęboko, że taką ma...

– Okej, teraz jeszcze trzeba skrócić strzemiona, ale to zrobię sama – powiedziała, gdy Westa była już prawie gotowa. Poprawiła paski, mierząc ich długość rozpostartą dłonią. – No i wsiadanie teraz. Wkładasz stopę w strzemię i podciągasz się – powiedziała, po czym zademonstrowała to na własnym przykładzie. – Z drugiej strony robisz to samo, stopa w strzemię. Możesz mi teraz podać wodze? To znaczy przerzucić tę linkę przez łeb Westy, tę, na której jest teraz uwiązana.

Zrobił to, o co poprosiła.

– Widziałem w telewizji, jak to ludzie robią. To znaczy, jak się wsiada i potem jak się jeździ. Teorię mam tak jakby obejrzaną. Istnieje duża szansa, że nie jestem aż takim debilem, żeby tego nie ogarnąć. Przynajmniej mam taką nadzieję. Chyba że to jest coś... – westchnął. – No nie, to nie może być aż tak skomplikowane, skoro tyle ludzi to robi. Prawda? – zakończył z nadzieją.

Siedziała na koniu i wyglądała teraz jeszcze bardziej... Musiał odwrócić wzrok, żeby nad sobą zapanować. Tak bardzo, cholernie chciał, żeby znowu znalazła się blisko.

– Prawda – potwierdziła. – Jeśli koń jest dobrze wytresowany i nie jest wariatem, to jazda na nim nie jest skomplikowana. Żeby ruszyć, trzeba zrobić taki ruch łydkami... Patrz teraz – powiedziała, po czym pchnęła Westę do stępu. – Chodź, pojedziemy na wybieg czarnej bestii. Phobos, tak się nazywa?

– Ta...ak – wydusił z siebie. – Tak, Phobos. Pamiętam, bo jak zaczął do mnie przychodzić, to zapytałem Maxa. – Wziął głęboki wdech. – On jest tylko taki groźny z wyglądu. Phobos, nie Max.

Szedł obok konia, na którym jechała Weronika. Starał się na nią nie patrzeć, bo to wzbudzało w nim takie odczucia, jakie teraz nie były potrzebne.

Sztuka latania (Apokryfy III)Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon