Kopia zapasowa została utworzona cz.11

15 5 72
                                    

Zachowanie Jeysa uspokajało Weronikę. Szła przy nim i czuła się tak dobrze, jak pozwalały na to okoliczności. I Rean... Był wkurwiający, ale przy tym zabawny. Postanowiła go jeszcze trochę podenerwować.

– Ej, Rean, a co miałeś za marzenia, pochwal się – zagadnęła.

– Żebyś mi nie przyjebała, jak ci poczochram grzywkę, tylko żebyś była wniebowzięta – odparł. – Zaprawdę piękne to i wzniosłe, jak mówi dobra księga, nie sądzisz?

– Na razie mogę ci przyjebać, jeśli zdążę – zauważyła uczciwie. – I to jedyny kontakt fizyczny, na jaki możesz liczyć z mojej strony.

– Serio? – Rean spojrzał na nią z rozpaczą w oczach. – Nie zrobisz mi tego. Nie wierzę. Nikt nie jest tak okrutny, nawet ja.

– Jeśli chcesz poczuć na sobie dotyk moich dłoni, musisz się wolniej ruszać w trakcie treningów. – Pokazała mu język.

– Rean, tutaj jest to auto elektryczne, które weźmiemy. – Jeys wskazał mu wiatę z boku rezydencji, kiedy przechodzili obok.

"Ja chciałbym poczuć na sobie dotyk twoich dłoni" – pomyślał Jeys, ale nie odezwał się. Wiedział, że Rean nie będzie dla niego konkurencją, nie zrobiłby tego, ale tak czy inaczej, jej wypowiedź spowodowała lekkie ukłucie zazdrości.

– Najgorsze będzie zniesienie... ciała na dół – powiedział Rean.

– Wiem. Może owiniemy w coś?

– Na filmach w dywan owijają, ale myślę, że wystarczy prześcieradło. Kurwa, czy musiałaś się zabijać? – spytał Weronikę z pretensją w głosie.

– Nie wiem, widocznie musiałam. – Trochę się zdenerwowała. – A więc teraz to wszystko moja wina?

– To moja wina – powiedział Jeys. – Odjebaj się od niej, Rean.

– Ja dalej nie wierzę, że ktokolwiek mógłby się przez ciebie zabić.

– No to uwierz – uciął Jeys.

Dochodzili już do muru po wschodniej stronie posiadłości.

– Może się zaczniecie normalnie zachowywać, bo ochujeć z wami idzie – mruknął Rean.

– Tutaj macie taką małą bramkę w murze. – Jeys wskazał im ręką. – Po drugiej stronie są pola, a droga jest na tyle daleko, że nikt nie zwróci uwagi, że coś tu robimy.

Podeszli do przejścia w murze i Jeys otworzył. Po drugiej stronie rozciągały się nieużytki, a bardzo daleko przed nimi, ledwo zauważalna, biegła asfaltowa droga.

– To by było dobre miejsce – powiedział Rean.

– Taka sama furtka jest na południowej stronie ogrodzenia. W razie czego, żebyście wiedzieli, ale myślę, że nie trzeba będzie spierdalać stąd awaryjnie.

– To co, jak się ściemni, to tutaj przyjedziemy tym elektrykiem? – spytał Rean.

– Tak myślę. Chcesz piwko, Vera? – spytał.

– Chcę. Zaczynam się wkurwiać, a to znaczy, że chyba mi lepiej. – Uśmiechnęła się do Jeysa uspokajająco. – Ja wiem, że to nie była niczyja wina, tylko moja decyzja, ale jak on będzie tak dalej mówić, to ja z nim w końcu ochujeję.

– To będzie dwoje, którzy ochujeją – stwierdził Rean. – Ja z tobą, a ty ze mną. A biedny Jeys jak zwykle zostanie z kutasem w nocniku.

– Ty, Rean! – Jeys rzucił mu groźne spojrzenie.

– A czy ja coś mówię? – Rean wzruszył ramionami.

Pokręciła głową i pociągnęła piwa z butelki, po czym spojrzała na Jeysa wzrokiem mającym oznaczać: "no i sam widzisz". Popatrzyła na miejsce wybrane na pogrzeb – ciągle tak o tym myślała. Nie było szczególnie imponujące, ale położone na odludziu. Nada się. Potem spojrzała na mur. Od biedy dałoby się na niego wspiąć, ale dobrze było wiedzieć, gdzie są furtki. Demonstracyjnie odwróciła się tyłem do Reana, oparła o bok Jeysa i wpatrzyła w dal, w stronę drogi, po której nie jechał aktualnie żaden samochód.

Sztuka latania (Apokryfy III)Where stories live. Discover now