Rozdział 33

151 9 0
                                    

Zach rozumiał, że Samantha bała się kolejnego porzucenia. On bał się tego samego, dlatego więcej tego nie zrobi. Nie z własnej woli.

Przy niej czuł się wystarczający. Jakby cały świat przestawał być taki przytłaczający i stawał się znośny. Kiedy trzymał ją za dłoń wydawało mu się, że może sięgać gwiazd. Tak cholernie się bał, że ułożyła już sobie życie. Dziękował rodzicom i każdej wyższej instancji, która zechciała wziąć go w opiekę i doprowadziła do takiego końca.

Czuł szczęście, które chciało robić głupie rzeczy, ale hamował się ze względu na ból. Pochłonięte w samochodzie tabletki przeciwbólowe z godziny na godzinę przestawały działać, więc obudził się nad ranem z pulsującym bólem. Przeciążył się, choć niczego nie żałował.

W zasadzie to nawet był zły, bo pragnął Samanthy tak bardzo, że był gotów błagać o seks. Nie znał lepszego sposobu na poradzenie sobie z napięciem, ale musiał oddać jej kontrolę. Normalnie byłby przerażony, ale z nią... Mógł robić to wszystko z uśmiechem na ustach. Pragnął wielbić jej ciało, klękać przed nią i dawać wszystko, czego sobie zapragnie. Oddać siebie w jej ręce, bo uwielbiał szaleństwo Samanthy, podobne do własnego. Jej przekomarzania były tak inne od tych Rose, bo Sammy była pełna miłości, akceptacji i zrozumienia. Stawiała na szczerość i prawdę. Wszechogarniająca ekscytacja przyćmiła lekko pulsujący ból i Zach kręcił się niespokojnie. Zaśmiał się pod nosem. Miał przy sobie wszystko, czego pragnął, do czego nieświadomie dążył.

Spanie w jednoosobowym łóżku we dwoje było niezłą gimnastyką. Spał jak suseł, nie śniły mu się koszmary i inne dziwaczne atrakcje. Zastanawiał się jak to się stało, że tajemnice Sammy stały się jego tajemnicami. Mimo różnych dróg dzielili te same doświadczenia. Jakby wszystkie ścieżki losu i tak pchały ich w swoje ramiona, niewzruszone odmiennymi życiowymi wyborami. Zach poczuł ukłucie bólu z tyłu głowy, bo czuł wdzięczność w stosunku do Marco. Gdyby nie on, nie wiedział, czy wszystko potoczyłoby się tak samo. To było dziwne uczucie, ten facet go skrzywdził, ale doprowadził tym samym Zacha do miejsca, w którym jest teraz. Poczucie wdzięczności przykryło krzywdy i traumy, co zdjęło mu z barków ogromny ciężar.

Miał zawieźć kobietę swoich marzeń do Detroit. Wiedział, że czeka ją trudna rozmowa z mamą i być może Ericem. Nieustannie zastanawiał się co siedziało w ich głowach, kiedy pozbawili Sammy informacji o biologicznym ojcu. Pragnął jej szczęścia i tego, by ułożyła sobie życie rodzinne. Zach doskonale zdawał sobie sprawę jak istotne są bliskie więzi. Brakowało mu rodziny na co dzień i miał nadzieję, że Sammy wybaczy matce.

Przez myśli przebiegło mu zdanie, zupełnie inne od jego standardowych rozważań. Nie był przecież romantykiem, a w jego głowie jakiś głos krzyczał „Prawdziwa miłość wykracza poza ramy tego świata".

Trudno było się z tym głosem nie zgodzić. W tym wszystkim była jakaś magiczna iskra, ręka czegoś nadprzyrodzonego.

Zach musiał też pogadać z Carlosem. Opowieść Samanthy go nie satysfakcjonowała i potrzebował formalnego potwierdzenia, że to wykupienie nic nie znaczy. Zacisnął szczęki. Zazdrość kłująca jak kolce na róży. W życiu nie czuł takich emocji i był nimi lekko przytłoczony.

Do jego myśli wciąż wracał temat potomstwa. Egoistycznie pozbawił się płodności i zastanawiał się, czy to był dobry pomysł. Bał się utraty Samanthy, ale nie mógł jej zatrzymać na siłę. Jeśli kiedyś będzie chciała mieć dzieci będą musieli się rozstać. Na samą myśl przeszedł go zimny dreszcz, który obudził Samanthę.

– Dzień dobry, pchełko – powiedział do niej i odgarnął z twarzy włosy.

Kochał to robić. Kochał jej dotykać i być blisko. Żałował każdej minuty spędzonej z dala. Żałował każdej chwili spędzonej z tą podłą żmiją, którą szumnie nazywał miłością swojego życia.

#2 Jako i my odpuszczamy naszym winowajcomWhere stories live. Discover now