Rozdział 21

187 10 0
                                    

Tydzień. Potrzebował pierdolonego tygodnia, żeby ułożyć w głowie swoje uczucia. Oczywiście wszyscy chwycili się tego wypadku, jakby nic innego nie mogło zaprzątać jego myśli. Podwyższona dawka leków dawała kopa, ale wiedział, że po prostu musiał się do niej przyzwyczaić.

Nadgonił zaległości, obrobił wszystkie bieżące sesje, zrobił plan dla kolejnego kursu,  zaplanował warsztaty wyjazdowe na lato, a przerosło go napisanie SMSa do Samanthy. Wysłał koszmarnie oficjalną wiadomość, jakby rozum mu odjęło. A zwrotka przyprawiła go o mdłości.

Sammy: Ok.

Z całą pewnością była zła. Nic dziwnego, nie odzywał się tydzień, na jej prośbę o zwrot dokumentów z komisariatu zareagował paniką i wolał przekazać wszystko Cate. Jak pierdolony tchórz, którym przecież był. Zastanawiał się jak powinien się zachowywać. Zamiast swojego standardowego niewymuszonego luzu czuł spięcie w każdym mięśniu ciała. Nie pamiętał, czy zachowywał się podobnie przy Rose.

Co by powiedzieli jego rodzice na to miotanie się? Ojciec pewnie by się z niego sympatycznie nabijał, jak to miał w zwyczaju. Zach był pewien, że gdziekolwiek teraz znajduje się Landon Foggy na bank drze łacha z syna, który nie może się zdecydować. Matka kazałaby słuchać serca. Tylko, że jego serce samo nie wiedziało co czuje i do kogo. Postanowił skorzystać z rady Madison i po prostu sprawdzić, do czego ta relacja zaprowadzi. Nie zamierzał się deklarować ani planować przyszłości. Chciał po prostu żyć i nie myśleć za wiele. Potrzebował... nie wiedział czego.

Wszedł do Name Brand, bo zostawił tam cały sprzęt. Przywitał się z tatuażystami i skierował kroki do swojego biura. Uniósł brwi, bo na jego miejscu siedział rozwalony Carlos z nogami na biurku.

– Zabieraj te smrodliwe syry, Carlos.

– Oho, wstałeś lewą nogą? – Carlos odgiął się na krześle i ani myślał wstawać.

– A chuj z tobą – mruknął Zach. Próbował sięgnąć aparat, ale kumpel położył na nim rękę.

– O co chodzi tym razem? – westchnął Zach.
Denerwował się spotkaniem z Samanthą i miał krótki lont. Carlos najwidoczniej wziął sobie na cel jego cierpliwość.

– Tak sobie myślę... Tydzień się nie odzywałeś... Tydzień po wspaniałym numerku. Masz nosa do kobiet, to trzeba ci przyznać.

Zach zacisnął szczękę.

– Och? Czyżbym nadepnął na czuły punkcik?

– Zdzieliłem Charlesa, ciebie też mogę – zauważył Zach.

Carlos zachichotał i zdjął nogi z biurka. Wstał, zrównał się z Zachem, w dłoniach trzymał aparat.

– Znam cię lepiej niż ty sam, neblinoso. Czasem trzeba cię popchnąć w odpowiednim kierunku. Już wiesz, że kochasz tę swoją pchełkę?

– Odwal się – mruknął Zach i wystawił dłoń. – Dawaj aparat, ty głupi łajdaku.

– A jak ją wypuścisz z rąk... – Carlos wepchnął mu aparat w dłonie. – To jesteś największym frajerem na świecie.

– Mhm. Taki z ciebie specjalista od związków? Wieczny kawaler – prychnął Zach z irytacją.

Stres zżerał go żywcem i nie miał chęci na przyjacielskie pogawędki.

– Oj, Zach.

– No co? Myślisz, że nie wiem, że zrobiłeś to celowo? – Zach zmrużył oczy. – Dobrze się nami bawiłeś, Carlos? Zabawa w Boga w drugiej pracy ci nie wystarcza?

– Najwidoczniej nie, skoro masz miłość przed nosem a jej nie widzisz – odparł z przekąsem Carlos. – Skończ już z tym cierpiętniczym czekaniem na Rose. – Zach się skrzywił. – Kurwa, naprawdę? Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale... jesteś głupszy niż Davies.

#2 Jako i my odpuszczamy naszym winowajcomजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें