3.1. Rodzina na medal

527 19 0
                                    

Madeline

Kiedy zostaje sama zdarza mi się często odpływać myślami do miejsc, w których żyłoby mi się lepiej. Chciałabym być w miejscu, w którym ludzie liczą się z moim zdaniem, szanują mnie bez względu na to czy popełnię setny błąd czy też nie. Pragnę, aby ktoś obdarzył mi zaufaniem i miłością niezależną od tego kim jestem i co robię. Nie wiem też czy takie miejsce w ogóle istnieje, czym dłużej żyje przestaje żyć wyobrażeniami pięcioletniej dziewczynki, że gdzieś tam na świecie jest miejsce, w którym będę czuć się dobrze i bezpiecznie. Czy można chcieć czegoś, czego się nigdy nie miało. Przecież może to oznaczać tylko jedno, że to nie jest przeznaczone dla nas skoro nigdy tego nie mieliśmy. Jest to przeznaczone dla ludzi, którzy na to zasługują, ale czym ja zawiniłam że nie zasłużyłam na szczęście, oddanie i miłość? W czym byłam gorsza od swoich rówieśników, którzy mieli wszystko to czego pragnęłam od maleńkości. Pamiętam kiedy w pierwszej klasie liceum zadano nam napisanie referatu na temat, czym jest twój azyl. Nie napisałam nigdy tego wypracowania, nie dlatego że byłam leniwa czy zapomniałam. Nie potrafiłam nawet w najskrytszych snach wskazać własnego azylu, miejsca które daje mi bezpieczeństwo, zapominam w nim o problemach, a staje się beztroska i szczęśliwa. Nigdy taka nie byłam i czuję, że nigdy taka nie będę. Dostałam wtedy dwóje za brak wypracowania i wezwano moich rodziców do szkoły, a mianowicie ojca, czyli najgorszą z opcji. Oprócz wrzasków, przykrych słów o mojej beznadziejności i wstydzie dla rodziny, zabrali mi wszystko telefon, dostęp do świata i przyjaciół. Siedziałam sama w czterech ścianach, bo oni byli zbyt zajęci i choć tak naprawdę mogłam zrobić co mi się podobało, wyjść odzyskać swój telefon, który leżał w gabinecie ojca. Przecież nie było ich w domu całymi dnami, to nigdy nie skorzystałam z tej swobody. Mając świadomość, że i tak by się nie dowiedzieli to nigdy nie złamałam ich zasad i obietnic. Robiłam to, aby mnie docenili i zauważyli, lecz oni dostrzegali tylko moje błędy. Wszystko co było we mnie dobre było niedostrzegalne niczym ziarenko ryżu upadającego na włochaty dywan. Tak się też czułam, przez całe życie. Niewidzialna.

Czasem zastanawiam się jak to jest być nim. Jak to jest być Jakiem Torresem we własnej osobie. Jak to jest być ukochanym dzieckiem rodziców. Czy gdybym to ja urodziła się pierwsza byłabym tak samo traktowana przez wszystkich jak anioł, który niesie za sobą aurę tego, że wszyscy Cię podziwiają i kochają. Czy wtedy moi rodzice tak samo mocno kochali by mnie jak jego, a może nadal byłabym jednym wielkim rozczarowaniem i porażka. A może to nie ma znaczenia kto urodził się pierwszy, ponieważ nigdy nie byłabym nim, może to on jest idealnym dzieckiem bo to po prostu on, a może po prostu nigdy nie byłam dość wystarczająca. Skoro tak było, po co rodzice zrobili sobie drugie dziecko, po co skazali mnie na tyle cierpienia. Chciałam być tylko kochana i zauważana. Chciałam, żeby po powrocie ze szkoły spytali mnie jak minął mi dzień, czy mam przyjaciół czy chciałabym gdzieś pojechać na wakacje. Jedyne co zastawałam to pusty dom, albo mamę która mnie ignorowała bo miała ważniejsze zajęcia.

Spojrzałam na siebie w lustrze wiszącym nad moja toaletka, wyglądałam okropnie. Cały tusz do rzęs się rozmazał i tworzył jedna wielką plam zebraną pod dolną linią rzęs, jakbym wyszła po kilku godzinach z kopalni węgla. Kiedy skończyłam poprawiać makijaż, a raczej pozostałości po nim usłyszałam ciche pukanie do drzwi, a kiedy dałam znak że osoba dobijająca się może wejść ujrzałam osobę, której nigdy w życiu bym się nie spodziewała i nigdy w życiu nie chciałam więcej oglądać, bo z nim również jak ze mną wiązało się wszystko co złe i najgorsze. W wejściu stał ze zmartwiona miną Scott, oparł się o próg drzwi założył ręce na piersi i uważnie mi się przyglądał.

- Wszystko w porządku? - zapytał udając obojętnego.

- Pośmiałeś się już? – od razu przeszłam do ataku.

Hope for us | Zakończone |Where stories live. Discover now