1. Zarys wolności

1.1K 35 3
                                    

4 lata wcześniej

Madeline

W końcu nastał ten dzień. Dzień na który bardzo długo czekałam, były chwilę gorszę w których to właśnie odliczałam na kalendarzu dni i skrupulatnie każdego dnia skreślałam z niego ten jeden poprzedni jednak te gorsze dni czasem ustępowały i były odrobinę lepsze, w których zapominałam o swoim postanowieniu odliczania czasu i dopiero kiedy ponownie następowały gorsze chwilę nadrabiałam zaległości. Te gorsze i lepsze dni miały świadczyć tylko o tym, jak bardzo wyczekiwałam wyjazdu mojego brata na studia do Nowego Jorku. Ten dzień stał się tak realny, że kiedy rano się obudziałam nie mogłam w to uwierzyć. W szczególności kiedy od rana panował istny chaos w rodzinnym domu, wszędzie walały się walizki jakieś zapakunki, mama latała od pokoju do pokoju chąc upewnić się, czy zabral ze sobą wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. To było na swój sposób urocze i naprawdę kochane jednak szybko wracałam do świata realnego i to co było na swój sposób urocze gasło w oczach, przynajmniej w moich. Bo wiedziałam, doskonale zdawałam sobie sprawę, że gdybym to ja wyjeżdzała to innego miasta na studia, nie było by wśród rodziców takiego poruszenia, wśród nikogo nawet ja tak bardzo bym się z tego nie cieszyła, ponieważ mnie nikt nie odwiózł by na lotonisko, nie upiekł ciasta a poprzedniego dnia nie zrobił imprezy pożegnalnej. Byłam jednym wielkim rozczarowaniem w oczach mojej rodziny, jednym popsutym elementem, który każdemu zdawał się tylko zawadzać, ale nikt nie miał na tyle odwagi aby wypowiedzieć to na głos. Nie musieli doskonale zdawałam sobie sprawę z tego jak jest, wystarczyło przez chwilę pobyć mną aby to zobaczyć. Puste spojrzenia bez krzty emocji i odrobiny uczucia, ciągłe rozkazy, nakazy i zero zainteresowania. Choc otaczałam się w towarzystwie ludzi, łagnęłam ich kontaktu, spojrzeń, nie zamykałam się w sobie to i tak byłam bardzo samotnym człowiekiem. Nikt nie zauważa i nikt nie lubi tych popsutych elemtnów. W końcu są zniszczone i nie przysłużą się nikomu na dłużej.

Tym razem było inaczej, wstałam z pełnią uśmiechu na twarzy. Jasne promienie słońca wdawały się do pokoju oświetlająca każdy jego zakamarek. Dzisiaj chciało się naprawdę żyć. Mimo, że od poranka minęło kilka godzin to nadal czułam się jakbym śniła. Jake wyjeżdza na studia do Nowego Jorku, powtarzałam to sobie rozsczesując włosy. Czekałam, aż zamknie za sobą drzwi, a nasze spotkania będą ogranczały się conajwyżej do kilku razy w roku albo i rzadziej. W końcu stan Kalifornia a Nowy Jork to nie tak bliska droga. To tylko jakieś trzy tysiące mil różnicy. Na moją twarz wpełzł kolejny radosny uśmiech. Jednak euforia nie potrafała zbyt długo, bo ubiegł mnie głos mamy dochodzący z korytarza z dołu.

- Madeline twój brat wyjeżdża, zejdź na dół!

Moją pierwszą myślą było, w końcu. A drugą, co mnie to interesuje, niech wyjeżdza i nigdy nie wraca. Jednak po paru sekundach chyba jak nigdy tak szybko nie zerwałam się na własne nogi. Przecież nie mogłam przegapić tak zjawiskowego spektaklu. Pędem ruszyłam schodami na dół, nie szczędziłam się z deliaktnością, moje kroki były tak głosne i żwawe jakby w tym samym czasie przez dom przechodziło stado słoni.

- Nie biegaj po schodach. – skarciła mnie właśnie mama, kiedy nasze spojrzenia spotkały się ze sobą na krańcu schodów.

A mianowicie nawiązując do rozkazów i nakazów, które z siebie wydawała na przemian z ojcem bez krzty jakiejkolwiek emocji w oczach czy głosie. Zignorowałam to, to nie miało teraz znaczenia. Zeszłam na dół, nie po to aby pokłócić się z rodzicami, tylko po to aby pożegnać swojego ulubieńca. Stałam na ostatnim schodku i kiedy zeszłam z niego a moja bosa stopa spotkała się z drewnianą zimną podłoga uśmiech automutycznie wypłynał na moją buzię. Jeszcze większy niż dotychczas. Bo kiedy po raz ostatni rzuciłam spojrzenie na hol, który stał już niemalże oprózniony z walizek i została w nim tylko jedna mała czerwona podręczna walizka do przewieszenia przez ramie, uwierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Oparłam się o ścianę założyłam skrzyżowane ręce na piersi i przyglądałam się żegnającemu bratu z mamą kiedy to do niego podeszła zaraz po upominaniu mnie i mojego rzekomego biegania po schodach. Po chwili czułych objęć oderwali się od siebie i odruchowo spojrzeli przed siebie, centralnie w miejsce gdzie stałam ja. Mama była przybita, w końcu jej ukochany synek wyjeżdzał, zaś Jake nie wyglądał na kogoś smutego z powodu wyjazdu. Raczej był podekscytowany tym wszystkim, mimo że naszych relacji nie można było nazwać w jakikolwiek sposób, to on zapewne miał dość nadopiekunczości mamy, za którą ja oddałabym wszystko. Jemu to zdawało się ewidnetnie przeszkadzać i wkońcu mógł poczuć się wolny tak jak ja chciałam się czuć przez całe życie, jeszcze tylko pięc lat. Dasz radę Madeline. – powtarzałam sobie zawsze kiedy miałam chwilę zwątpienia.

Hope for us | Zakończone |Donde viven las historias. Descúbrelo ahora