15: Różowy.

128 8 0
                                    

#KarmeloweLatovx


Lilianna

Elliot złapał mnie za rękę i bez problemu pokierował w stronę naszych znajomych. Przez imprezę bliźniaków, która była dzień wcześniej, umówiliśmy się większą grupą, żeby świętować Festiwal Kolorów. Wydarzenie było organizowane, co roku w Miami i zbierało nie tylko mieszkańców miasta, ale też z okolic i innych stanów. Festiwal trwał już drugi dzień, a ludzi była cała masa.

Byłam w szoku, że znaleźliśmy siebie dość szybko.

Nie było jednak wszystkich.

Nie było Kadena.

Zmarszczyłam brwi i podeszłam do Reya, który uśmiechnął się na mój widok.

– Co tam, Lily?

– W porządku. Gdzie Scott? – zapytałam, a jego uśmiech się poszerzył.

– Fajnie, że pytasz. Może ty go jakoś przekonasz, żeby jednak przyszedł?

– Nie przyjdzie?

– Nie planuje – potwierdził.

W sumie widzieliśmy się na imprezie bliźniaków, ale za dużo nie mieliśmy czas, aby porozmawiać. Jednak było to dziwne, bo zawsze chciał być obecny na tego typu wydarzeniach. Niezwłocznie wyciągnęłam telefon z kieszeni i weszłam na naszą konwersację.

Lily: Dlaczego cię nie ma?

Kaden: Aż tak się za mną stęskniłaś?

Lily: W życiu.

Kaden: Nie mam ochoty.

Lily: No wiesz? A liczyłam, że obsypię cię każdym możliwym kolorem.

Kaden: W życiu.

Zaśmiałam się pod nosem i pokręciłam głową. W duszy liczyłam, że zmieni zdanie.

Melanie objęła mnie ramieniem i zaciągnęła do zabawy pod sceną. Nie grali wielcy twórcy, a okoliczni grajkowie. Nie przeszkadzało mi to tak bardzo, jak na przykład bliźniakom. Wręcz przeciwnie. Bawiłam się świetnie.

Zjadłam też przepyszną zapiekankę, na której było mega dużo sera. Cóż, nawet nie zjadłam jej całej, bo część oddałam Reyowi, który jako jedyny się podjął zjedzenia kolejnej porcji.

Na festiwalu była cała masa budek z grami. Nie mogliśmy sobie ich odpuścić i podeszliśmy do praktycznie każdej z nich. Totalnie straciliśmy poczucie czasu, ale to było świetne.

Najwięcej czasu zajęła nam kolejka na młyńskie koło, ale nikt nie chciał go sobie odpuścić. Dlatego spędziliśmy tam blisko godzinę. Grałam w tym czasie w łapki ze znajomymi, ale też nieznajomymi, którzy również czekali w kolejce.

Nawet Willow nie narzekała tyle co zawsze, a było to nie lada wyczynem i szczerze, mogłam stwierdzić, że wieczór w jej towarzystwie był znośniejszy. A obawiałam się, czy tak w ogóle mogło być po naszej rozmowie poprzedniego wieczoru. Niby nie padły żadne mocne słowa, ale obie powiedziałyśmy za dużo. Nie przejmowałam się tym za bardzo, bo byłam pewna swego i nie chciałam, aby podobna sytuacja miała miejsce jeszcze kiedyś. Ona miała swoje zdanie i ciężko było jej cokolwiek wytłumaczyć, skoro rozmawiało się z nią jak ze ścianą.

Taka była prawda.

– Powinniśmy podejść po proszki i spraye – zauważył Will, a wszyscy mu przytaknęliśmy.

Wcisnęliśmy się między tłum i nawet nie wiedziałam kiedy zgubiłam z oczu Elliota. Wcześniej był cały czas obok. Ale szczerze nie przejmowałam się długo jego nieobecnością, bo miałam blisko Mel. Wystarczyło, że była ona.

– Trzymaj, nagram cię jak zaczną – wcisnęła mi w ręce kolejne opakowania, a sama stanęła przede mną.

Jak co roku czekała nas krótka przemowa burmistrza. Później zaczęła grać muzyka, aż nastał moment, kiedy cała masa kolorów pojawiła się w powietrzu, a kolejno na ludziach. Potem wszystko działo się szybko. Każdy rzucał w każdego, a ja nie spodziewałam się, że sama zostanę obsypana, bo przecież nasze proszki trzymałam ja.

Rozdziawiłam buzię w szoku, dostrzegając niebieskie plamy na białej koszulce. Odwróciłam się i dostrzegłam rozbawionego Kadena. Sam nie wyglądał lepiej, ale nie chciałam go oszczędzać. Z rozkoszą obrzuciłam go różowym pyłkiem.

Przymknął powieki i potrzebował chwili, aby ponownie na mnie spojrzeć.

– Niebieski dobrze na tobie wygląda – oznajmił z nie kryjącym się uśmiechem i śmiało przejechał palcem po moim zaczerwienionym policzku.

– A na tobie różowy – odparłam szczerze.

– Marzenie odhaczone, co? – zażartował i bez ostrzeżenia poczochrał moje włosy.

– Jesteś totalnym kretynem, Scott.

– Ranisz mnie, Karmelku.

– Ten twój Karmelek, zaraz cię sprowadzi na ziemię – wyznałam, dźgając go w klatkę.

Mój karmelek, właśnie się zezłościł? – zmarszczył brwi, nadal rozbawiony. – W końcu to Festiwal Kolorów, świętujmy – przejechał niebieską dłonią po mojej szyi i odkrytym ramieniu. – Coraz lepiej.

– Kaden! – zaśmiałam się, kiedy połaskotał mnie po szyi. – Mówiłeś, że nie przyjdziesz.

– Zmieniłem zdanie. Na szali wisiało spełnienie twojego marzenia – powiedział lekko. – To jak sprzeciwić się karmelowej kawie.

– Nie lubisz jej.

– Ale ty ją lubisz.

Odwróciłam głowę, nieco zakłopotana, ale też oniemiała. Czy on naprawdę przyjechał tylko dlatego, że do niego napisałam?

– Ekhem, możecie mi oddać trochę farby? – wtrąciła Melanie, obdarzając nas spojrzeniem.

– Za chwilę – odparł, zanim nie wystrzelił czerwonym kolorem na jej bluzkę, która jak dotąd nie była na tyle poplamiona. – Teraz jest idealnie.

– Kay, ty kretynie!

– Jeszcze uznam, że to jakieś słodkie przezwisko, skoro go obie używacie – parsknął, dalej obrzucając przyjaciółkę kolorami.

Sama nie mogłam pohamować radości. Świetnie się z nimi bawiłam. Cieszyłam się, że Kaden postanowił wpaść. Nawet jeśli był to praktycznie koniec festiwalu tego dnia.

Dobrze, że się pojawił.



vsanax

Karmelowe LatoWhere stories live. Discover now