02: Lily Martin.

168 8 1
                                    

#KarmeloweLatovx


Kaden

Przyjąłem piłkę i wystawiłem chłopakom. Idealne zagranie i kolejny punkt dla mojej drużyny. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, kiedy widziałem wkurwionego Willa. Chilvers zasługiwał na kubeł lodowatej wody, bo ostatnimi czasy za bardzo gwiazdorzył. A wystarczyło, jak jego bliźniaczka to robiła.

Blondynka siedziała niedaleko na piasku, a obok niej nie zauważyłem tym razem Lily. Zmarszczyłem brwi i na szybko rozejrzałem się wokół, aż natrafiłem na jej osobę. Opalała się na pomoście, z którego kilka godzin wcześniej wrzuciłem ją do wody.

Uśmiech mimowolnie pojawił się na mojej twarzy, bo nic mnie tak nie kręciło, jak irytacja i zdenerwowanie na jej twarzy, kiedy robiłem coś, czego ona zdecydowanie nie chciała.

Miałem słabość do trzech rzeczy.

Siatkówki.

Głupich pomysłów.

I Lily Martin.

Miałem niezdrową skłonność, aby dawać jej powody do złości. Nic mnie bardziej nie cieszyło, jak nasze potyczki.

– Orient!

– Kurwa.

Potrząsnąłem głową i zerknąłem na Reya. Ten niemo zapytał: co jest?

Machnąłem na to jedynie ręką i ponownie skupiłem się na grze.

Zagraliśmy pełne trzy sety. Wygraliśmy walkowerem, co bardzo mnie zadowoliło.

Chwyciłem butelkę wody i opróżniłem ją duszkiem. Obok zatrzymał się Will, przeglądając powiadomienia na telefonie. Ledwo pohamowałem parsknięcie, kiedy na ekranie zobaczyłem jego rozmowę z laską z tindera.

Typ nie miał szczęścia w miłości, choć do udręczenia poszukiwał tej jedynej i się z tym nie krył.

Sam nie byłem na dobrej drodze, ale przez samego siebie. Do niektórych rzeczy potrzebowałem czasu, a on nigdy nie był odpowiedni. Dlatego nie spieszyłem się. Na razie było dobrze tak, jak było. Nie narzekałem specjalnie. 

– Kaden, posmarujesz mi plecy olejkiem? – zapytała Willow, wystawiając buteleczkę w moim kierunku.

– Raczej spf'em, bo nie wygląda to dobrze – wskazałem na jej plecy.

– Jest okej.

– Masz spalone ramiona.

– Proszę, posmarujesz mnie olejkiem? – ciągnęła.

– Mogę spf'em. Olejek niech ci rozprowadzi Will.

– Kijem jej nie dotknę – usłyszałem za plecami jego kpiący głos.

Diabeł szczerzył się na moim ramieniu.

Czy zrobiłem to specjalnie?

Oczywiście, że tak.

Potrzebowałem rozrywki, choć ich kolejna kłótnia mogła trwać do końca dnia.

Ale nie słyszałem ich kąśliwych uwag od dwunastu godzin.

Willow zapomniała o moim istnieniu, bo z automatu włączyła jej się tarcza obronna przed bratem. Dlatego wykorzystałem sytuację i ewakuowałem się na bok. Zająłem miejsce na leżaku niedaleko Melanie i sięgnąłem do plecaka po okulary przeciwsłoneczne.

– Sprytne zagranie.

Posłałem jej firmowy uśmiech, choć blondynka nawet nie spuściła wzroku z książki. Nigdy nie byłem na tyle ciekawy, aby sprawdzić tytuły książek, które czytała. Jednak wielokrotnie żartowała, że szuka odpowiedniego sposobu na morderstwo bliźniaków Chilvers, więc obstawiałem, że gustowała w kryminałach.

– Jestem inteligentny.

– Czasami zabłyśniesz.

Spuściłem okulary, aby ujrzeć nad sobą Lily. Szatynka stała w dwuczęściowym stroju, który pasował na nią idealnie. Martin miała figurę, której pewnie nie jedna dziewczyna jej zazdrościła. Miała też czym się pochwalić, bo geny jej nie oszczędziły. Jej biust uwydatniał się za każdym wciągnięciem powietrza. Jędrne pośladki były sprawką jej bzika na punkcie stałych ćwiczeń i wieloletniego uczęszczania na zumbę.

Szatynka patrzyła na mnie spod przymrużonych powiek, bo w tym momencie słońce padało wprost na nią. Przez to jeszcze bardziej widoczne były piegi na nosie i policzkach. A jej tęczówki, o zgrozo, były w idealnym odcieniu karmelu, którego jadła na potęgę.

– Komplement z twoich ust? Chyba za długo leżałaś na słońcu, karmelku – stwierdziłem rozbawiony, bez wstydu lustrując dalej jej sylwetkę.

Wpadała perfekcyjnie w schemat, którego szukałem u dziewczyn. Tylko był problem.

– Wypad, to mój leżak – zignorowała moje słowa i położyła dłonie na biodrach.

Była nieznośna.

– Zmieścimy się – poklepałem się po udzie.

– W y p a d.

I mnie nie lubiła. 

– N i e. Mało masz leżaków?

– Ten był mój.

– Niby kiedy? Zająłem go, bo był wolny – odparłem pewnie.

Przewróciła oczami i o dziwo, minęła nas. Nie pohamowałem uśmiechu pod nosem, bo rzadko kiedy, naprawdę rzadko, dawała mi wygrać w naszych potyczkach. Nie potrafiła odpuścić.

Dlatego mnie zaskoczyła.

Pozytywnie.

Ale nie na długo.

Bo chwilę później poczułem na sobie lodowatą wodę. L o d o w a t ą. Natychmiast wstałem i oszołomiony, próbowałem zrozumieć, co właśnie się wydarzyło. Bardzo szybko zorientowałem się, kto był winny.

Lily Martin.

Wyciągnęła butelkę wody, którą chłodziliśmy w naszej przenośnej zamrażarce. Była z siebie zadowolona. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, kiedy chłonęła mój widok. A ja miałem ochotę ją udusić. 

– Scott, słyszałam, że potrzebujesz ochłonąć.

Była w chuj nieznośna.



vsanax

Karmelowe LatoWhere stories live. Discover now