- Co pan tu robi panie doktorze? – spytała przesadnie miłym głosem.– Zaczyna pan dyżur dopiero wieczorem.

- Wiem Katy, ale podejrzewam, że Emilly ma złamany nadgarstek – odrzekła spokojnie Carlisle, a ja miałam wrażenie, że recepcjonistka dopiero teraz mnie zauważyła. - Rentgen jest wolny?

Katie sprawdziła coś w komputerze, a potem pokierowała nas do odpowiedniego gabinetu. Carlisle sprawnie prześwietlił mój nadgarstek.

- Pęknięcie – zawyrokował pokazując mi zdjęcie na monitorze.– Nic wielkiego, ale i tak muszę Ci unieruchomić dłoń.

Poszliśmy do jego gabinetu gdzie mężczyzna założył mi opatrunek. Znów z podziwem patrzyłam jak sprawnie owija moją rękę bandażem. Podobała mi się precyzja z jaką to robił i spokój na jego twarzy. Widać było, że kocha to co robi.

- Powiesz mi teraz co się stało? - spytał.

Milczałam zastanawiając się co powinnam mu powiedzieć. Powinnam jakoś wyjaśnić to co stało się między mną, a Patrickiem, ale bałam się, że powiem za dużo i tym samym zaszkodzę chłopakowi. Już teraz Carlisle oskarżał go o wszystko.

- Ty nigdy się nie pokłóciłeś z Esme? - zaczęłam.

Carlisle nie odpowiedział, ale spuścił wzrok, a na jego ustach pojawił się uśmiech zrozumienia.

- Nie powinienem go uderzyć – rzekł po chwili bardzo cicho cały czas wpatrując się w swoje splecione dłonie. - On nie powinien tego mówić, ale to ja dałem się ponieść emocjom. Przekonasz go, że żałuję?

Patrzyłam na niego zastanawiając się dlaczego sam nie może tego powiedzieć Patrickowi. Doktor jedynie westchnął kiedy to zasugerowałam.

- Nie uwierzy mi – wyglądało jakby już się poddał. – Każda próba porozumienia się kończy się jeszcze większą awanturą. Widziałaś co się działo wczoraj. Przychodząc naprawdę miałem dobre intencje. Ale kiedy patrzę na Patricka... Nie mogę zapomnieć tego wszystkiego co się stało wcześniej. Nie umiem mu wybaczyć skoro on nawet nie żałuje tego co chciał zrobić.

Miałam ochotę się z nim nie zgodzić, ale wiedziałam, że akurat swojego zachowania względem Esme Patrick nie żałuje. Miał ku temu swoje powody i nie mnie było oceniać czy słuszne czy nie. Z tego co wiedziałam żona Carlisle'a nigdy nie dała mu powodów do tego, by ją chociaż tolerował, a co dopiero lubił. Wciąż pamiętałam jej zachowanie podczas świąt Bożego Narodzenia. Z jednej strony rozumiałam, że Carlisle'owi nie jest łatwo wybierać między żoną, a synem, ale stawanie zawsze po stronie Esme było bardzo krzywdzące.

- Dobra pogadam z nim – obiecałam czując, że Carlisle cały czas patrzy na mnie wyczekująco. – Ale proszę nie wypominaj mu już tego.

Podniosłam unieruchomioną rękę. Carlisle kiwną głową na znak zgody. Wróciliśmy do domu gdzie w salonie od razu przywitał nas Patrick. Miał zatroskaną minę, a kiedy spojrzał na mój usztywniacz posmutniał jeszcze bardziej.

- I co? – spytał.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo Carlisle już spokojnie zaczął tłumaczyć, że to niewielkie pęknięcie, które będzie goić się kilka tygodni. Za półtora miesiąca nie powinno być już żadnego śladu. Chłopak słuchał tego wszystkiego z uwagą kiwając głową jakby na znak, że rozumie. Wreszcie spojrzał wprost w oczy Carlisle'a i byłam pewna, że korzysta ze swojego daru. Kiedy doktor pokręcił lekko głową byłam tego już pewna. Zaciekawiło mnie co takiego sobie przekazali. Patrick wielokrotnie powtarza mi, że nie ma najmniejszej ochoty na mentalne kontakty z ojcem. Ta informacja jednak najwyraźniej nie była zarezerwowana dla moich uszu. Carlisle tłumaczył co powinnam robić, a czego nie. Chłopak dopytywał co chwila o jakieś rzeczy. Cieszyłam się, że obaj starają się powstrzymać swoje emocje. Rozmawiali używając formalnych tonów jakby prowadzili biznesowe spotkanie. Na więcej najwyraźniej nie mogłam liczyć. Ale od czegoś trzeba było zacząć. Drobnymi krokami. Pęknięta kość była niewielką ceną za ten rozejm jaki między nimi nastał. Nie łudziłam się, że będzie on trwał wiecznie. Jednak nawet to chwilowe zawieszenie broni było lepsze niż kłótnie i warczenie na siebie jakie towarzyszyły ich relacji wcześniej. Teraz nie dość, że odnosili się do siebie w sposób cywilizowany to jeszcze obrali wspólny front wyręczania mnie we wszystkich czynnościach. Nie pozwalano mi chodzić do pracy, przygotowywać sobie posiłków, ani robić niczego co w jakikolwiek sposób mogłoby nadwyrężyć moją rękę. Ich troska robiła się absurdalna i wreszcie, któregoś dnia nawrzeszczałam na Patricka, który wyrwał z moich rąk kubek, w którym chciałam sobie zrobić herbatę.

ImperfectWhere stories live. Discover now