Rozdział IV - 'Wejdźcie, proszę'

41 3 1
                                    

Ayla

„O cholera" – pomyślałam. Wbiłam wzrok w Petera, a on lekkim krokiem z uśmiechem na twarzy podszedł do mnie.

- To się porobiło, co nie?

- Tak, porobiło się – odparłam z udawanym spokojem, mimo że całe moje ciało buzowało od nadmiaru emocji, które zdążyłam odczuć tamtego dnia. – Zamierzasz coś z tym zrobić?

Przechylił głowę i zapytał:

- Zrobić coś? Na przykład udekorować nasz pokój na święta, zanim zrobi to ktokolwiek inny? – zaśmiał się. – Jasne, zawsze jako pierwszy obwieszałem moją sypialnię czerwono-zielonymi girlandami.

- Nie, Peterze – prychnęłam. – Chodziło mi o nasze współlokatorstwo. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będziesz zawieszać lampki z kimś innym.

Popatrzył na mnie pytającym wzrokiem, a ja kontynuowałam:

- Mogę być bezpośrednia? Nie urazi cię to?

- Jeden, tak. Dwa, nie.

- No dobrze – wzięłam głęboki wdech. – Nie chcę z tobą mieszkać.

Zapadła między nami cisza. Czułam się odpowiedzialna, by ją przełamać, jednak nie zdążyłam otworzyć ust, kiedy usłyszałam głos chłopaka:

- O-okej – zająknął się. – Ja też tego się nie spodziewałem, i przyznam, że też jestem zaskoczony tą sytuacją. Więc, na pocieszenie, jesteśmy w tym razem – uniósł lewy kącik ust, co spowodowało, że na jego twarzy pojawił się mały, słodki dołeczek.

Odwzajemniłam gest, po czym ponownie spoważniałam. Nie chciałam sprawić mu przykrości, ale wiedziałam, że to co zamierzałam zrobić było dobre dla nas obojga. Peter był jedyną osobą (nie licząc Juliette), z którą w Lipburgh Arts miałam okazję chwilę porozmawiać. On wydawał się być bardziej towarzyski, miły i radosny niż ja. Z tego, co zdążyłam zauważyć, odnosiłam wrażenie, że byliśmy dwoma przeciwieństwami, z dwóch różnych światów. On był Olafem, a ja Grinchem. On, jak i większość osób, które przyjdzie mi poznać, musiał być w jakimkolwiek stopniu obeznany ze światem zewnętrznym. Umiał zachować pewną naturalność w swym byciu, kiedy ja, sztywna córunia na pokaz, wychowywana z dwiema osobami i trzymana w złotej klatce - wcale. Dzięki, mamo.

- Czy myślisz, że istnieje szansa, byśmy zamienili się z kimś?

- Obawiam się, że nikt nie będzie miał na to ochoty – rozejrzał się po gwarliwym pomieszczeniu. – Poza tym, popatrz tylko. Nawet gdybym, czysto hipotetycznie, znalazł sobie nowego współlokatora, i tak byłabyś usadzona z innym chłopakiem – wzruszył ramionami. – Jeśli chcesz, możemy iść do Dwyer i spróbować poszukiwań jakiegoś rozwiązania...

- Aylo, Peterze, usiądźcie – przerwała nam kobieta.

Zszokowana nagłą obecnością wychowawcy zauważyłam, że przez cały ten czas stałam w miejscu. Lisa przysunęła dwie pufy i zaczęła:

- Widzę, że już rozmawiacie. To dobrze – westchnęła jakby z ulgą. – Jak już pewnie zauważyliście, napotkaliśmy... mały problem, jeśli chodzi o przydział akademików.

Pokiwaliśmy głową.

- W normalnej sytuacji, przedstawiciele płci zarówno męskiej, jak i żeńskiej nie mogą zamieszkiwać w jednym pokoju. Jednak dzisiaj doszło do pewnego utrudnienia, gdyż w naszych klasach pierwszych malarskich nie ma po równo dziewcząt i chłopców. Musimy teraz udać się do pani dyrektor Juliette Evans, gdzie podejmiemy dalsze kroki co do waszego ulokowania – wyjaśniła spokojnie. – Chodźcie – uśmiechnęła się i delikatnym krokiem ruszyła do drzwi

***

Nie cieszyła mnie wyprawa do gabinetu dyrekcji. Z pewnością nie sprawiłam dobrego wrażenia na kobiecie, której to moi rodzice płacili zapewne ogromne pieniądze. Droga przez labirynt pięknych, starych korytarzy napawała mnie stresem, a poniekąd zachwyciła. Byłam przyzwyczajona do życia w biało-szarym nowoczesnym pudle, a w tamtej chwili wędrowałam między starymi obrazami, oprawionymi w złote ramy, które wisiały na ścianach z pomarańczowej cegły. Z zainteresowaniem przyglądałam się także żyrandolom zwisającym z wysokiego sufitu, które otulały swym ciepłym światłem wszystko dokoła. Co jakiś czas mijaliśmy ciemne, drewniane drzwi, prawdopodobnie prowadzące do różnych sal i klas. Od chwili do chwili miałam okazję wyjrzeć też przez okna, by ujrzeć pełen złotolistnych drzew, ławek i z ogromną, centralną fontanną wewnętrzny dziedziniec szkoły. Przyłapałam Petera na tym samym. On także podziwiał cudowną architekturę tego miejsca, wyraźnie zachwycając się każdym detalem, takim jak małe rzeźbienia wiwern obok każdego kinkietu. Zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądało jego życie przed przyjazdem. Jak podszedł do życia tutaj? Czy marzyła mu się nauka w Lipburgh Arts? A może traktował wyjazd z domu jako ucieczkę, podobnie jak ja? Było dane mi się tego dowiedzieć całkiem niedługo. Musiałam jednak przerwać moje rozmyślania, kiedy Annalise Dwyer przystanęła przed ogromnymi wrotami, na których prawym skrzydle widniała złota tabliczka z informacją: „Juliette Evans – gabinet dyrekcji szkoły". Kobieta zapukała lekko, a kiedy na ścianie mała czerwona lampka zmieniła swój kolor na zielony, pociągnęła za mosiężną klamkę i otworzyła drzwi.

- Wejdźcie, proszę – Evans powiedziała wyważonym tonem, po czym wyprostowała się i splotła ręce, kładąc je powolnie na biurku.


Wildest DreamsWhere stories live. Discover now