Prolog

173 5 4
                                    

Ayla

Nigdy nie spodziewałam się, że tamten dzień zaboli tak bardzo. Zawsze wyobrażałam sobie wyjazd do Lipburgh Arts and Performance School jako ucieczkę od wszystkich problemów i kontroli rodziców.

Rodzina nigdy nie wspierała mnie w mojej pasji – pisaniu. Miałam być przecież idealnym dzieckiem. Dumą rodziny, która godnie podtrzymywałaby dobry obrazek szczęśliwego domu. Nikt przecież nie zauważy, że dzieje się źle, jeśli na każdym ze zdjęć uśmiecham się od ucha do ucha, prawda? Odkąd skończyłam sześć lat byłam pokazywana światu jako przyszła artystka. Cała moja rodzina kochała sztukę. Moje prace wisiały w licznych galeriach sztuki, a najwięksi entuzjaści licytowali je za kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Owszem, miałam dryg do malarstwa. Szło mi całkiem nieźle. Jednak nie sprawiało mi to przyjemności. Kiedy malowałam, łatwo się rozpraszałam. Nudziło mnie to, więc każda poruszająca się rzecz i każdy dźwięk był w stanie odwrócić moją uwagę od zajęcia. Natomiast największym rozpraszaczem była moja wyobraźnia.  Zawsze chodziłam z głową w chmurach. Wymyślałam różne historie, które w przerwach od malowania przelewałam na papier. Z czasem zorientowałam się, że kocham pisać.

Kiedy pewnego dnia pokazałam rodzicom moje dzieło, nawet nie zareagowali. Miałam wtedy sześć lat. Opowieść, którą napisałam liczyła może z siedem stron. Potrzebowałam, aby ktoś docenił moją pracę. Katherine nie było wtedy w domu, więc można powiedzieć, że zostałam sama. Pobiegłam do pokoju i chciałam się rozpłakać. Nie zrobiłam tego. Chciałam sprostać oczekiwaniom rodziców, które najwidoczniej nie były nawet w zasięgu wzroku. Myślałam, że będą zadowoleni, jak to co napiszę będzie dłuższe. „Może ze trzydzieści stron?" – zastanawiałam się.  Pisałam więc więcej i więcej. Aż pewnego dnia, kiedy przedstawiłam im moją najdłuższą jak do tamtej pory „powieść" (która miała około pięćdziesięciu stron), wściekli się. Stwierdzili, że zaniedbuję moją pasję, wymyślając takie głupoty i marnując na nie cenny czas. Zostałam surowo zbesztana, a na następny dzień w domu pojawił się mój największy koszmar – Jillian Hayes.

Była to starsza kobieta, o krótkich, siwych włosach. Miała mordercze spojrzenie, a jej głos przyprawiał o dreszcze nie jedną osobę. Jej zadaniem było kontrolowanie mnie podczas malowania. Za każdą chwilę mojej nieuwagi, za każde rozproszenie, musiałam malować minutę dłużej. Minuty sumowały się, a czas spędzony przed sztalugą zamiast dwóch godzin, zmieniał się w kilka. Każdego dnia marzyłam, aby skończyć czternaście lat i wyjechać do szkoły. To od zawsze był plan. Kate nie była w stanie mi pomóc. Rozmowy z rodzicami, przekonywanie ich, aby chociaż trochę dali mi odpocząć – nic nie działało. W wieku siedmiu lat, nienawidziłam moich rodziców bardziej, niż przeciętny nastolatek w swojej fazie buntu, po ogromnej kłótni. Dlatego wyjazd do Lipburgh Arts and Performance School był dla mnie w jakiś sposób ratunkiem – abym mogła wrócić do pasji sprzed lat.

Od pamiętnego zbesztania przez moich rodzicieli nie zapisałam nawet jednej kartki. Wszystkie wytwory mojej wyobraźni zostawały tam,gdzie powstawały. Z czasem zanikały, bo co gdyby rodzice dowiedzieli się, że znowu zaczęłam pisać? Tak bardzo bałam się konsekwencji, że po prostu tego unikałam. Nie było to łatwe, ale nie miałam wyboru.

Wildest DreamsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz