Rozdział 56

4.1K 82 0
                                    

 Kolejny tydzień upłynął tak szybko, że wszystkie dni zlały mi się w jedno. Dominującym wspomnieniem była nieustanna troska Lizzie i ani chwili spokoju. A jak już przyjeżdżała Lisa... Obie robiły się nie do zniesienia. Co chwila pytały się czy czegoś nie potrzebuję, czy mi w czymś nie pomóc.

W pewnym momencie nawet Richardowi zrobiło się mnie żal, a Liam miał ubaw. Lizzie i Lisa naprawdę trochę przesadzały, ale ja pewnie też bym się tak zachowywała, gdyby to one były po wypadku. Musiałam przyznać przed samą sobą, że sama pewnie byłabym o wiele gorsza.

Wstałam wcześnie i wzięłam długą kąpiel, co było dosyć trudne, bo tę nogę, którą miałam w gipsie musiałam trzymać poza wanną. Nadal byłam cała obolała, ale poruszanie się i chodzenie nie sprawiało mi już tak dużego problemu jak tuż po wyjściu ze szpitala.

Poprzedniego dnia spakowałam swoje rzeczy. Po wizycie kontrolnej u lekarza wracałam do swojego mieszkania, żeby się spakować. Sophia powiedziała, że nie ma opcji, żebym wróciła już do pracy, więc postanowiłam pojechać do domku nad jeziorem.

Lee, który odwiedził mnie z sześć razy zaproponował, że mnie podwiezie, więc odetchnęłam z ulgą. Isabelle była naprawdę wspaniała, ale po tygodniu, gdy nie robiła nic poza pytaniem się mnie, jak się czuję, zrobiła się trochę wkurzająca.

Wyszłam z wanny i wytarłam się, starając się nie dotykać siniaków. Ubrałam beżową spódnicę, która sięgała mi do połowy łydki i była strasznie wygodna. Założyłam później jeszcze czarną bluzkę na naramkach i rozczesałam mokre włosy. Spojrzałam na siebie w lustrze. Nadal wyglądałam okropnie, ale lepiej niż tydzień temu.

Wyszłam z łazienki i wróciłam jeszcze do pokoju gościnnego, w którym spałam. Słyszałam jak Lizz krzątała się w kuchni. Przysiadłam na łóżku i odetchnęłam głęboko. Odczytałam wiadomość od Lee, że będzie za pół godziny i wstałam z łóżka.

Chodząc, nadal musiałam podpierać się na jednej kuli, ale nie sprawiało mi to już tak dużych trudności.

- Hej. - Lizzie uśmiechnęła się do mnie jak tylko weszłam do kuchni. - Chcesz kawy?

- Chętnie.

Już chciałam sobie nalać kawy do kubka, gdy zabrała mi dzbanek.

- Hej!

- Ja ci naleję. - Nawet na mnie nie spojrzała.

- Jeszcze jestem w stanie sama nalać sobie kawy. - Zaprotestowałam, święcie oburzona.

Uśmiechnęła się do mnie szeroko, dając mi do zrozumienia, że nic jej to nie obchodziło i gdyby tylko mogła, karmiłaby mnie łyżeczką. Podała mi kubek.

- Jesteś pewna, że mogę sama to wypić? - Spojrzałam na nią, drocząc się z nią. Zaśmiała się.

- Wybacz. - Wiedziałam, że nie było jej przykro, ale to, że się o mnie martwiła było miłe, nawet jeśli czasem wkurzające.

Zjadłam dwie kanapki i podeszłam do drzwi, koło których stały moje bagaże. Przez okno zobaczyłam samochód Lee.

- Na pewno jesteś pewna, że nie mam cię podwieźć? - Lizzie popatrzyła na mnie pytająco.

- Na pewno. Poza tym, Lee już jest. - Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłam bratu, uśmiechając się szeroko. Widząc moją minę, zaśmiał się.

- Lizz znowu dała ci popalić? - Wszedł do środka i chwycił moje bagaże.

- Bardzo śmieszne, braciszku. - Moja siostra wytknęła mu język, po czym jeszcze raz spojrzała na mnie. - Odezwij się, jak już dotrzesz, ok?

- Jasne. - Przytuliłam ją i wyszłam za Lee przed dom, po czym wsiadłam do samochodu.

Wsadził moje rzeczy do bagażnika, a ja uruchomiłam klimatyzację. Lee zatrzasnął bagażnik, po czym także wsiadł do samochodu.

- Jak się czujesz? - Odpalił silnik i ruszył.

Zaśmiałam się.

- Lepiej. Gips jest uciążliwy i jestem cała obolała, ale jest ok.

Jechaliśmy przez kilkanaście minut, aż w końcu Lee się odezwał. Po twarzy błąkał mu się uśmiech.

- Sophia zgodziła się ze mną zamieszkać. - Spojrzał na mnie.

- Super! - Uśmiechnęłam się szeroko, a on się zaśmiał.

- Przeprowadza się pod koniec tygodnia.

Poprawiłam się w fotelu tak, żeby lepiej go widzieć. Naprawdę cieszyłam się, że tak dobrze im się układało.

- Jezu, jak się cieszę. - Powiedziałam, a mój brat tylko się uśmiechał.

- Nawet sobie nie wyobrażasz jak ja się cieszę. - Wyszczerzył się w uśmiechu, a ja ze śmiechem kazałam mu się z powrotem skupić na drodze, żebyśmy dotarli do szpitala w jednym kawałku. 

To co w nas najlepszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz