Rozdział 2 (poprawione)

8.5K 164 3
                                    

Weszłam do niewielkiego pomieszczenia, w którym ktoś życzliwy zrobił trochę miejsca i ustawił wysokie lustro bez ramy, żeby panna młoda mogła jeszcze raz się przejrzeć przed ceremonią. Z boku, w wazonach stały jeszcze niewykorzystane kwiaty i dekoracje, których nikt nie uprzątnął. Pomyślałam, że może warto by je było zostawić w kościele. Nie zmarnowałyby się. 

Spojrzałam na odbicie mojej siostry. Lizzie wyglądała po prostu cudownie w obszernej sukni ślubnej z białej, lekko połyskliwej satyny z odkrytymi ramionami i lekkim wycięciem na plecach w kształcie litery "v". Brązowe, falowane włosy zostawiła rozpuszczone, a drobne białe kwiaty we włosach i delikatny makijaż tylko podkreślały to, jak pięknie wyglądała.

Stanęłam w drzwiach i oparłam się o framugę. Poza nostalgią i smutną, niewielką zazdrością, przepełniała mnie duma. Wiem jak bardzo żałowała, że rodzice nie mogli być z nią w tym wyjątkowym dniu, że nigdy nie poznali Richarda, a ja nie chciałam, żeby teraz o tym myślała.

Uchwyciłam jej spojrzenie w lustrze i to mi wystarczyło. Wiedziałam, że myślała o tym samym. Nic nie poradzę, bliźniacze współodczuwanie, czy telepatia. Jak zwał tak zwał.

Podeszłam do niej i przytuliłam ją jeszcze raz.

- Gotowa? - Zapytałam, zupełnie niepotrzebnie. Znałam odpowiedź na to pytanie jeszcze zanim tam weszłam.

Lizzie uśmiechnęła się w odpowiedzi do lustra, patrząc mi w oczy.

- Jak nigdy. 

- Ok. Richard już czeka. – Poprawiłam jej jeszcze raz welon, upewniając się, że leżał jak należy. Wszystko musiało być idealnie.

- A na ciebie Johnny. - Uśmiechnęła się tak jakoś pytająco.

Ostatnio rzadko wspominałam o moim chłopaku i widocznie to zauważyła. I oczywiście chciała wiedzieć co się stało.

Zaśmiałam się, zbywając jej obawy. To nie była pora, żeby je potwierdzać. 

- Ale nie przed ołtarzem, Lizz.

I oby nigdy nie czekał, przemknęło mi przez myśl zupełnie niespodziewanie.

To był chyba kolejny znak, że nasz związek się rozsypywał. No cóż, miałam wrażenie, że na tej autostradzie do znalezienia faceta, bycia szczęśliwą i życia z Johnny'm przegapiłam wiele istotnych znaków drogowych wskazujących zjazd.

- Kto wie, może kiedyś... - mruknęła bardziej do siebie niż do mnie.

- Jestem z nim tylko pół roku, więc przestań snuć plany o moim ślubie, bo masz na głowie swój własny. - Odpowiedziałam.

Znowu zaczęła wyłazić z niej swatka i musiałam ją przystopować, żeby przypadkiem się nie rozkręciła. Na własnym ślubie.

Nie chciałam rozwodzić się o tym, że ja i Johnny dawno przestaliśmy się dogadywać, że on w ogóle nie myślał o małżeństwie, nawet gdy chodziło o odległą przyszłość, uciekał od jakichkolwiek zobowiązań, nie chciałam wspominać, że ostatnio coraz częściej się sprzeczaliśmymy...

Nie chciałam jej mówić, że... MY - ja i on, już dawno przestaliśmy czuć, że do siebie pasujemy. I to bolało. Nie chciałam, żeby tak było. Bo tak długo szukałam kogoś z kim czułam się po prostu dobrze. I przez kilka ostatnich miesięcy tym kimś był Johnny.

Postanowiłam ugryźć się w język. Nie miałam zamiaru jej martwić. Nie dzisiaj. Nie w dzień jej ślubu. I nie w najbliższym czasie, bo będzie w podróży poślubnej. Powiem jej, ale nie teraz.

- Chodźmy, mamy cały kościół pełen ludzi czekających aż taka jedna Lizzie i Richard wypowiedzą swoje przysięgi. - Rzuciłam żartobliwym tonem.

Jeśli to w ogóle było możliwe, Lizzie rozpromieniła się jeszcze bardziej.

- Wiem. – Ścisnęła mocniej bukiet z białych róż.

- Lecę na moje miejsce.

To co w nas najlepszeNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ