Rozdział 29

4.7K 109 1
                                    

Następnego dnia obchodziliśmy z Johny'm rocznicę. Dla mnie takie dni były trochę jak Brawo, wytrzymaliście ze sobą rok czy ile tam już jesteście ze sobą, jest powód do radości!, i tak, wiedziałam, że moje nastawienie nie było zbyt optymistyczne, ale błagam... Mój związek w liceum dłużej trwał niż ten z Johny'm. Tego mu oczywiście nie powiedziałam.

Z samego rana, zaskoczył mnie informacją, że zabiera mnie gdzieś wieczorem. Nie powiem, byłam mile zaskoczone, ale ja już tak miałam, że lubiłam niespodzianki. Oczywiście te miłe.

Układało się między nami dobrze, więc wieczór zapowiadał się cudownie. Cały dzień w pracy Sophia próbowała zgadnąć restaurację, do której mnie zabierze, ale w końcu skończyła swój wywód robiąc listę knajp do których ma ją zabrać Lee. Wiedziałam, że ja miałam dać mojemu bratu dyskretny sygnał do której z nich akurat chciała iść. Taka już rola przyjaciółki.

Poszliśmy w końcu z Johny'm do mojej ulubionej włoskiej restauracji, gdzie podawali po prostu zabójcze jedzenie. Zrobiłabym chyba wszystko, żeby tak gotować.

Zamówiłam tagliatelle, a on tylko sałatkę. Grała cicha muzyka i kelner zapalił świece. Zapowiadało się naprawdę miło. Johny skończył swój dyżur w szpitalu i mieliśmy cały wieczór dla siebie. Ostatnio trochę się mijaliśmy i rzadko mieliśmy okazję na chwilę oddechu.

- Wyglądasz dzisiaj oszałamiająco. – Popatrzył mi w oczy, uśmiechając się lekko.

- Dziękuję. - Odpowiedziałam cicho, uśmiechając się.

Upiłam łyk wina. Nigdy nie wiedziałam jak należało reagować na komplementy. Było mi okropnie miło, ale co miałam odpowiedzieć poza prostym dziękuję? Ty też? No chyba nie bardzo.

Czasem jeszcze myślałam o rozmowie z Catherine, jaką odbyłam na ślubie Lizzie. I o tym, co jej wtedy powiedziałam. Było prawdą, że mojemu związkowi z Johnny'm czegoś brakowało. Nie byliśmy idealni, ale też nie było nam ze sobą źle.

Po tym już jak kelner przyniósł nasze jedzenie rozmawialiśmy. Jak zwykle głównie o jego pracy i innych głupotach. Tak wyglądały nasze rozmowy. Nigdy nie dotyczyły poważnych spraw, ani naszej wspólnej przyszłości. Gdy z nim byłam, moje myśli nigdy nie wybiegały dalej niż kolejny miesiąc.

Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, dziwnie mnie to rozczarowało. Ale czy naprawdę chciałabym rozmawiać o naszej przyszłości, skoro za każdym razem, gdy już wyobrażałam sobie chociażby mój ślub, na końcu drogi do ołtarza, nigdy nie stał Johnny?

Kiedy wyszedł na chwilę, spojrzałam na starsze małżeństwo siedzące niedaleko nas. Ten mężczyzna wpatrywał się w swoją żonę, jakby była całym jego światem. Słuchał jej tak, jakby od tego zależało jego życie, trzymał ją za rękę, jakby to, że mógł ją stracić było najgorszym, co mogło go spotkać w całym jego życiu.

W moich oczach pojawiły się łzy. Otarłam je gniewnym ruchem. To nie był czas na takie rozmyślania. Nie mogłam się teraz rozkleić, tym bardziej, że Johnny mógł w każdej chwili wrócić. Poza tym, jak mogłam to wszystko sobie wyobrazić tylko na podstawie tego, co widziałam? Nie znałam ich, nie wiedziałam o nich zupełnie nic.

Zaczął dzwonić mój telefon, którego musiałam zapomnieć wyciszyć. Spojrzałam przepraszającym wzrokiem na parę siedzącą przy stoliku obok i spojrzałam na wyświetlacz.

- Hej, Natalie, coś się stało? - Zapytałam cicho, nie chcąc nikomu więcej przeszkadzać.

Natalie była moją koleżanką z klasy i pielęgniarką w szpitalu, w którym pracował Johnny. To właśnie u niej go poznałam. Znałyśmy się prawie od zawsze, razem chodziłyśmy do podstawówki i do liceum, mieszkałyśmy obok siebie.

- Potrzebujemy Johnny'ego na oddziale. Wypadek na obwodówce, a nie mogę się do niego dodzwonić. Jego numer jest zajęty.

- Miesiąc temu była taka sama sytuacja, Natalie. Też musiał jechać... - Jęknęłam w słuchawkę, bo właśnie nasz wspólny wieczór się skończył. Niby zdążyłam się już do tego przyzwyczaić, ale czasem nadal rozczarowywało zupełnie jak za pierwszym razem.

- Meg, nie wiem o czym mówisz. - Powiedziała spokojnie, a może po prostu miała ciężki dyżur i była zmęczona. - Miesiąc temu nie było żadnego wypadku, a już na pewno nie takiego, do którego wzywaliśmy Johnny'ego. Proszę, przekaż mu. Mamy tu urwanie głowy.

Rozłączyła się, a ja zastygłam w bezruchu, dopiero po chwili odkładając telefon na stół, wyświetlaczem do dołu. Okłamał mnie, wtedy na weselu. Tylko dlaczego? I gdzie wtedy pojechał, skoro nie do szpitala?

Kierunek, w którym poszybowały moje myśli, wcale mi się nie spodobał, więc odepchnęłam wszystkie scenariusze możliwie jak najgłębiej w czeluści mojego umysłu. Nie było sensu się tym zadręczać.

Kiedy Johnny wrócił, przekazałam mu, że potrzebują go w szpitalu. Oczywiście pojechał. A ja zostałam sama z niedokończonym deserem i moimi myślami, co było wyjątkowo niebezpieczne. 

To co w nas najlepszeWhere stories live. Discover now