Rozdział 33

4.7K 97 0
                                    

Po godzinie zajechaliśmy pod duży dom. Byłam tu już kilka razy, gdy pomagaliśmy Lizzie i Richardowi w przeprowadzce. Lee zaparkował na podjeździe, a ja wyszłam z samochodu pierwsza. Przed domem nie było ich samochodu, ale może to i lepiej. Miałam szansę wszystko opowiedzieć Lizzie zanim Richard i reszta wrócą z meczu.

    Zapukałam do drzwi, modląc się, żeby jednak nie pojechała na mecz. Potrzebowałam jej teraz.

- Meg? – Lizzie była jeszcze w piżamie. A była już... dziewiąta? – Co się stało? - Zapytała, wyraźnie zmartwiona moimi czerwonymi oczami.

Wpuściła mnie do środka i słowem nie skomentowała obecności Lee, który został przy samochodzie. Byłam mu wdzięczna za to, że dał nam chwilę.

Usiadłyśmy na kanapie.

- Zerwałam z Johnny'm. - Powiedziałam, patrząc jej w oczy. Zobaczyłam jak rozszerzają jej się ze zdziwienia. Znowu się rozpłakałam, kiedy poczułam to wszystko, co tak bardzo próbowałam od siebie odepchnąć.

- Hej, już dobrze. – Przytuliła mnie i położyła rękę na głowie. – Co się stało?

- Zdradzał mnie. – Nie podniosłam głowy, ale czułam, że ona w tym momencie także była wściekła.

- Kurwa, co?!

Odwróciłam się i zobaczyłam Lee stojącego w drzwiach. Musiał właśnie wejść. Ten to miał wyczucie czasu, nie ma co. Na jego twarzy malował się szok i wściekłość.

- Sukinsyn się nie wywinie. - Wycedził przez zaciśnięte zęby, a Lizzie także zaklęła pod nosem.

- Niech ja go dorwę. Rodzona matka go nie pozna. - Wycedziła, przytulając mnie, a ja pozwoliłam im dać wyraz miotającej nami wszystkimi wściekłości. Ja już nie miałam siły.

...

    Krótko po tym znowu zasnęłam, wyczerpana płakaniem. Obudziłam się jakieś półtorej godziny później, gdy zza drzwi dobiegł mnie wściekły głos Lee, który chyba w końcu dodzwonił się do Johny'ego i teraz wymyślał na wszystko co było w niebiosach. Wymyślił także kilka nowych, autorskich określeń. Lizzie oczywiście mu wtórowała.

Usiadłam na łóżku i odgarnęłam koc, którym Lizzie musiała mnie przykryć mnie. Sen trochę mnie uspokoił, ale nadal czułam się okropnie pusta w środku. Byli w salonie i jak tylko stanęłam w drzwiach, Lizzie spojrzała na mnie.

- Jak się czujesz? – Jeszcze przed chwilą wymyślała na mojego byłego jeszcze gorzej ode mnie, a teraz patrzyła na mnie zatroskana.

- Mam ochotę zamordować Johny'ego, ale to chyba normalne. - Przeczesałam palcami włosy i westchnęłam głęboko.

    Uśmiechnęła się, a ja zobaczyłam, że Lee wyszedł na ogródek i nadal darł się do słuchawki.

- W tym akurat mogę ci pomóc. Chcesz coś do jedzenia albo do picia? Lee mówił mi, że chcesz jechać nad jezioro, ale możesz zostać na obiad, tylko jeszcze nie zdążyłam go zrobić...

- Ja mogę zrobić. – Musiałam oderwać myśli od tego wszystkiego, a nic nie uspokajało mnie tak, jak gotowanie. – Pomogę ci.

- Naprawdę? – Uśmiechnęła się lekko. – Mam ci pomóc, czy...

- Nie trzeba. - Zmusiłam się do uśmiechu, mimo, że było to koszmarnie trudne.

    Zaśmiała się, ale widziałam, że nadal była wściekła. Byłam jej wdzięczna, że udawała ze względu na mnie. Chociaż ich wściekłość pomagała. Przynajmniej nie byłam w niej sama.

- Zapomniałam. W kuchni chcesz być sama. Dzięki. Richard pojechał na mecz z chłopakami i będą za jakieś dwie godziny, a Lisa z Liam'em i Mią mają też dojechać jakoś podobnie.

- Ok.

Wstałam z kanapy i poszłam do kuchni. Nalałam sobie wody i wypiłam ją, później dolewając sobie jeszcze trzy razy. Musiałam przełknąć gulę, która znowu narastała mi w gardle gdy tylko pomyślałam o Johny'm. Nie chciałam znowu przez niego płakać. Przez tego cholernego drania.

- Meg, jesteś pewna, że wszystko ok? - Lizzie patrzyła jak wlewam w siebie kolejne szklanki, mimo, że po trzeciej było mi już niedobrze.

    Nie odpowiedziałam. Nic nie było ok i nie wiedziałam, czy kiedykolwiek będzie.

- Wiesz, mimo wszystko nie będę długo. - Spojrzałam jej w oczy. - Muszę się od tego wszystkiego na trochę odciąć.

- Wiem. - Zobaczyłam w jej oczach, że doskonale mnie rozumiała.

Patrzyłam na swoje ręce, tam gdzie nosiłam bransoletkę od Johnny'ego z malutkich koralików. Teraz leżały rozsypane na podłodze w moim mieszkaniu, obok kolczyków i naszyjnika do kompletu, którymi w niego rzuciłam.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że nadal stała w wejściu do kuchni, wpatrując się we mnie.

- Nie bardzo chcę o tym rozmawiać, Lizz. Przepraszam.

- Ok. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco. - Jak będziesz gotowa, to znajdziesz mnie w ogrodzie. Muszę dopilnować, żeby Lee nie rozniósł mi całego patio. - Wyszła, a ja zostałam sama w kuchni.

...

Kochałam gotować. Robiłam to od kiedy nauczyłam się posługiwać sztućcami. Kiedy byłam mała tata śmiał się, że w końcu będę musiała przestać karmić wszystkich krewnych i sąsiadów u nas i otworzyć własną restaurację. I proszę. Cztery lata temu razem z Sophią otworzyłyśmy własną knajpę. Żałowałam tylko, że tata nie mógł tego zobaczyć.

To co w nas najlepszeWhere stories live. Discover now