Rozdział 41

4.2K 98 0
                                    

Wróciłem do hotelu i sprawdziłem godzinę. Była piąta zero dwa. Zdecydowanie za wcześnie, by dzwonić do Cartera, ale za późno, żeby się kłaść. Poza tym, szczerze wątpiłem, czy udałoby mi się zasnąć.

    Usiadłem do biurka. Odpaliłem laptopa, bo miałem do zrobienia zestawienie wydatków, inwestycji i przychodów mojego oddziału. To, plus jeszcze kilka innych rzeczy było warunkiem, żeby szef pozwolił mi tu przylecieć na tydzień. Było to warte swojej ceny. Skończyłem po dwóch godzinach i odesłałem. Praca na chwilę pozwoliła mi oderwać myśli od Meghan, ale gdy skończyłem, znowu zacząłem analizować minutę po minucie wczorajszy wieczór. Po raz setny zastanawiałem się, co takiego zrobiłem, że tak mnie nie znosiła.

    Koło siódmej rano rozdzwonił się telefon. Kto normalny dzwoni o takiej godzinie? Spojrzałem na wyświetlacz i już wiedziałem. Odebrałem.

- Cześć, mamo.

- Hej, kochanie. Dzwonię tylko, żeby się upewnić, czy dasz radę wpaść dzisiaj. - W tle słyszałem chyba ekspres do kawy.

    Na śmierć zapomniałem, że obiecałem, że do nich przyjadę.

- Tak, będę. Mogę być trochę poźniej, bo dopiero ruszam. - Powiedziałem, wyłączając komputer i wstając od biurka.

- Ok. To do zobaczenia. – Rozłączyła się.

    Rzuciłem telefon na łóżko. Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się, upchnąłem swoje rzeczy do walizki, wymeldowałem się, wsiadłem w samochód i ruszyłem w stronę autostrady. Zajęło mi to wszystko mniej niż czterdzieści minut, co było nie lada wyczynem.

    Wybrałem numer Cartera. Odebrał za trzecim razem. Włączyłem głośnomówiący.

- O co chodzi, Will? – Głos miał zaspany, mimo, że u niego było już pewnie po dwunastej.

- Nie mów, że jeszcze spałeś. – Prychnąłem.

- Pracuję na zlecenie i do trzynastej mam wolne. - Głos miał niewyraźny i chyba miał kiepski zasięg, bo trochę mi go przerywało.

- Ty zawsze masz wolne.

- W sumie racja. - Zauważył. - Ale przecież nie dzwonisz, by się zapytać co u mnie. – Zaśmiał się. – Podejrzewam, że potrzebujesz mojej pomocy.

- Tak.

- Streszczaj się, Will, bo międzykrajowa trochę kosztuje.

- Przecież to ja dzwonię! – Ten facet czasem mnie załamywał. Był trochę nieogarnięty, ale nie znałem lepszego informatyka.

- Fakt. – Stwierdził i wyraźnie się rozluźnił. – Ok. To możemy sobie pogadać.

- Chcę, żebyś znalazł mi adres jednej osoby.

- Chwila. Muszę znaleźć coś do pisania.

- Nie zapamiętasz jednego nazwiska?

- Chciałbyś. – Prychnął. – Dajesz, mam już kartkę.

- Meghan Lawrence.

- Kto to?

- Po prostu znajdź jej adres i gdzie pracuje.

- Ok. – Zaśmiał się.

- Na kiedy jesteś w stanie?

- Zadzwoń wieczorem. Pracuję nad czymś dla jakiejś rządowej organizacji i nie obiecuję, że dam radę wcześniej. - Usłyszałem stukanie klawiatury.

- Dzięki. – Westchnąłem. Nie było sensu go pospieszać. Rozłączyłem się. Czekał mnie długi dzień.

    Po dwóch godzinach dotarło do mnie, że nie chciałem wracać do siebie, jeśli oznaczało to, że nie będę miał kontaktu z Meghan. Może to, że jakiś czas temu szef zapowiedział, że firma planuje otworzyć oddział tu, w Kiesen, było znakiem od opatrzności. Może musiałem się zmobilizować i postarać się o stanowisko kierownicze. Myślałem już o tym wcześniej i chyba zaczynałem przekonywać się do tego pomysłu.

    Zadzwoniłem do Barry'ego. Odebrał po drugim sygnale. 

- Will. Właśnie miałem do ciebie dzwonić.

- Cześć, Barry. Chciałem się spytać o ten oddział, który Steven chce otworzyć w Kiesen.

- Stary, nie mogłeś wybrać lepszego momentu. Właśnie idę na spotkanie zarządu. Będziemy o tym rozmawiać i na razie wychodzi na to, że chcą powierzyć to tobie, jako, że orientujesz się w tamtejszym rynku i znasz inwestorów. Jeśli chcesz to stanowisko, to spróbuję utwierdzić ich w tym wyborze.

- Barry, jesteś wielki.

Nie podobało mi się to, w jaki sposób powiedział, że orientuję się w tutejszym rynku. Nie, żeby kłamał. Orientowałem się w nim całkiem dobrze, bo na tutejszym rynku działał mój ojciec. A nie chciałem dostać tego stanowiska, bo moim ojcem był jeden z największych inwestorów zachodniej części kraju i praktycznie wychowałem się w domu, w którym co trzy dni były jakieś spotkania biznesowe.

- Jest jeden problem.

- O co chodzi? - Nie brzmiało to zachęcająco, ale niewiele mnie to w tamtym momencie obchodziło. Lubiłem wyzwania.

- Musiałbyś zacząć pojutrze, bo wtedy zaczynają prace remontowe i inne takie organizacyjne pierdoły. Będziesz musiał ogarnąć niezły syf.

- Nie ma problemu.

- Dobra. Zobaczę, co da się zrobić.

- Jeszcze raz dzięki.

    Rozłączył się, a ja ponownie skupiłem się na drodze. Odetchnąłem głęboko. Próbowałem wmówić sobie, że nie robiłem tego ze względu na Meg. To był po prostu awans, kolejny szczebel w drabinie mojej kariery.

To co w nas najlepszeWhere stories live. Discover now