Rozdział 26

5K 106 3
                                    

 Po powrocie Lizzie i Richarda z Kanady, pomagałam im w przeprowadzce do nowego domu, który kupili tuż przed ślubem. Były to pracowite dwa tygodnie, ale nie narzekałam. Dom był piękny, w cichej okolicy, niedaleko od miasta, z dużym ogródkiem. Kupili go już z większością mebli, więc przeprowadzka polegała głównie na przewiezieniu do ich nowego domu wszystkich ich rzeczy i sprzedaniu ich starego mieszkania.

Rzadko myślałam o William'ie, raczej starałam się jak najszybciej o nim zapomnieć. Tak było łatwiej. A ja nie miałam siły na trudniejszą opcję. Nie miałam siły na zastanawianie się nad tym, co by było, gdyby wymienilibyśmy się te dwa lata temu numerami telefonów. Gdyby to wszystko potoczyło się inaczej... Nie, takie myślenie nie miało najmniejszego sensu.

Dobrze mi się układało z Johny'm, dobrze też szło z restauracją, która przynosiła coraz większe zyski. Razem z Sophią już od jakiegoś czasu zamierzałyśmy otworzyć drugi lokal, po przeciwnej stronie miasta. Miałyśmy już upatrzony parter jednego z nowszych budynków, które było do kupienia. Cena była dosyć atrakcyjna, jak na centrum miasta, więc zdecydowałyśmy się na zakup.

Byłyśmy bardzo podekscytowane, gdy w końcu podpisałyśmy umowę. Powoli spełniałyśmy marzenia. Naszej radości nie mogło zmniejszyć nawet to, że nie stać nas było na ekipę remontową, więc ściany musiałyśmy pomalować same. Poza tym do pomocy natychmiast zgłosił się Lee, który ostatnimi czasy spędzał w naszej restauracji każdą wolną chwilę. I bynajmniej powodem tego nie była moja kuchnia czy jedzenie. Powodem była pewna wysoka, wiecznie uśmiechnięta blondynka.

Lisa, gdy dowiedziała się, że Lee i Sophia w końcu oficjalnie są razem, nie mogła wyjść ze zdziwienia. Mówiła, że już miała ochotę dać mojemu bratu po głowie, tyle zwlekał. Wszyscy cieszyliśmy się z takiego obrotu spraw i ze szczęścia Lee. Po Alexie zasługiwał na kogoś, kto doceniłby go tak samo jak on doceniał ludzi, a nie go zniszczył. Obydwoje z Sophią chyba nie mogli trafić lepiej.

Minął miesiąc od ślubu Lizzie. Przyznam, że był dosyć pracowity. Ja jednak lubiłam być zmęczona i wiem, że brzmi to dość niedorzecznie. Ale uwielbiałam satysfakcję, jaką czułam po dobrze wykonanej pracy. Nawet jeśli byłam później padnięta i nie miałam na nic siły.

Byłam akurat z Lisą na zakupach, bo składałyśmy się razem na prezent dla Mii. Zbliżały się jej szóste urodziny i chciałyśmy kupić jej jej pierwszy rower. Wiedziałam, że Lee i Lizzie kupują jej domek dla lalek, a Matt z Chloe zdecydowali się chyba w końcu na suknię wróżki, bo mała od jakiegoś roku miała straszną fazę na przebieranki i baśnie.

I kiedy tak teraz patrzyłam na moją najlepszą przyjaciółkę, gdy chodziła po sklepie i szukała idealnego prezentu dla małej, po raz kolejny dotarło do mnie jak chore potrafią być historie niektórych ludzi.

Mia była najcudowniejszym dzieckiem pod słońcem i wiedzieliśmy to wszyscy. Ale jak my nie mieliśmy łatwo w naszym dorosłym życiu, ona miała pod górkę już od narodzin. I czasem nienawidziłam świata za to, jak okrutny potrafił być, nawet w stosunku do małego dziecka.

Lisa nie miała łatwej przeszłości, a ja szczerze nienawidziłam wszystkich, którzy kiedykolwiek ją zranili. A do tych ludzi zaliczała się biologiczna matka Mii. Spotkałam Anabelle raz. Od razu wiedziałam, że oznaczała kłopoty. Wtedy Lisa już się z nią nie przyjaźniła, ale i tak ta wredna małpa zdołała podzielić naszą małą rodzinę.

W college'u, zaraz po skończeniu liceum, trzymał się z nami jeszcze jeden chłopak. Najlepszy przyjaciel mojego brata i Lisy. Jake - biologiczny ojciec Mii. Poznali się przez Lisę, Jake stracił dla Anabelle głowę, a ona go zniszczyła. Straciliśmy przez nią przyjaciela i już za to jej nienawidziłam.

Ale później okazało się, że była z Jake'iem w ciąży. Oczywiście nie chciała mieć z dzieckiem nic wspólnego, a ja miałam ochotę udusić tę żmiję i jeszcze później przejechać ją tirem. Tak dla pewności.

Tak w naszym życiu pojawiła się Mia. Zajęła się nią głównie Lisa, ale małą wychowywaliśmy wszyscy po trochu. Bo Jake nigdy na ojca się nie nadawał. No, może Jake sprzed Anabelle byłby dobrym ojcem. Ale ten zniszczony przez tą zdzirę mężczyzna miał w dupie własną córkę. Od tamtego czasu był dla nas martwy.

O Mii dowiedział się starszy brat Jake'a i razem z żoną adoptowali małą, gdy Jake wylądował na odwyku. Jeśli się orientowałam, nadal na nim był. A po Anabelle nie było śladu.

Wszyscy wiedzieliśmy, że Mii lepiej było bez takich rodziców, ale cholera jasna... nikt nie zasługiwał na tak do dupy matkę i ojca. 

To co w nas najlepszeWhere stories live. Discover now