Rozdział 7 (poprawione)

6.6K 140 0
                                    

W życiu nie widziałam tylu prezentów. Połowa z nich była według mnie zupełnie bezużyteczna, ale wiedziałam, że moja siostra będzie wręcz zachwycona ręcznie malowanymi talerzami, które nadawały się tylko do powieszenia na ścianie. Fakt, pejzaże były piękne, ale chyba wolałam, gdy były na płótnie. Nie byłam jakąś straszną tradycjonalistką, ale błagam... dzieła sztuki na talerzach codziennego użytku? Cóż, nie ja je dostałam, więc nie będę narzekać.

Po części powitalnej usiedliśmy do kolacji. Przy okazji odbierania prezentów poznałam chyba trzydzieści różnych ciotek i wujów Richarda, a na tym lista bynajmniej się nie kończyła. Było jeszcze z dziesięć sióstr i braci jego dziadków, ich dzieci i wnuki... mogłabym wymieniać prawie w nieskończoność, jeśli miałabym komuś przedstawiać każdego z osobna.

Wiedziałam, że Lizzie żałowała, że nasza rodzina nie była tak liczna. W końcu przyjechały tylko trzy osoby, nasz przyrodni brat, a poza nim tylko daleki kuzyn naszej mamy i ciocia Rose, która była prawie głucha i trzeba było po trzy razy powtarzać wszystko, co się do niej mówiło.

Większość gości ze strony panny młodej stanowili więc nasi przyjaciele i znajomi. Wiem, że Lizzie nigdy nie żałowała jakoś bardzo, że jesteśmy niewielką rodziną, ale miałam wrażenie, że zawsze wyobrażała sobie ten wyjątkowy dzień w towarzystwie nie tylko ogromnego klanu Hondale'ów.

...

Usiadłam między Lisą i Matt'em, mając niezły mętlik w głowie. Słuchanie tych wszystkich życzeń, gratulacji i uprzejmości... cóż, można było powiedzieć, że podziwiałam moją siostrę jeszcze bardziej.

Lizzie i Richard mieli swój osobny stolik, niedaleko naszego. Oboje po cichu o czymś rozmawiali, trzymając się za ręce i wpatrując się w siebie jak w obrazek. Odwróciłam się, nie chcąc zakłócać im tej chwili.

Kelnerzy wnieśli jedzenie, a ja spojrzałam na to istne kulinarne arcydzieło. A jak pachniało! Mogłabym się najeść samym zapachem. Zupa - krem z kalafiora była lekka i idealnie doprawiona. Wiedziałam, że szef kuchni za żadne skarby nie zdradziłby mi przepisu - sama bym tego nie zrobiła, gdybym kiedykolwiek ugotowała tak świetną zupę.

Jeśli to w ogóle było możliwe, drugie danie było jeszcze lepsze niż pierwsze. Sałatka cezar - z lekko urozmaiconym sosem, białe wino, po prostu genialny makaron ze szpinakiem, mięsem i parmezanem... mogłabym zachwycać się w nieskończoność tym jedzeniem.

    - W życiu nie jadłam czegoś tak dobrego. - Karen westchnęła z zadowoleniem, a ja miałam ochotę jej zawtórować.

    - Oh, nie byliście nigdy u Meghan? - Lisa cmoknęła, a ja miałam ochotę roześmiać się na ten dźwięk i widok jej miny. - Kochana, nie wiesz co tracisz. - Moja przyjaciółka zrobiła śmieszny gest, wytykając Karen palcem. - Nikt nie robi lepszych tart czy ciasta pomarańczowego niż ona. - Wytknęła mnie widelcem.

    - Prawda. - Dorzucił Liam, upijając łyk wina ze swojego kieliszka.

    - Matt, musimy się tam kiedyś wybrać! - Rzuciła rozentuzjazmowana Karen, a on tylko się uśmiechnął.

    - Oczywiście.

    Rzuciłam Lisie rozbawione spojrzenie, mówiące coś ty narobiła, ale ona tylko poruszyła ustami mówiąc nie ma za co.

    Chciałam już coś powiedzieć, ale wtedy podbiegła do mnie Lizzie, oparła się o moje ramię i uśmiechnęła się do wszystkich przy stoliku, ale wydawała się kierować swoje słowa do mnie.

- Za chwilę moja ulubiona część. – Lizzie wprost nie mogła usiedzieć w miejscu, w jej głosie słyszałam taką radość, jakiej dawno u nikogo nie widziałam.

No tak, tańce.

To co w nas najlepszeWhere stories live. Discover now