— Od kilku dni wydajesz się jakiś nieobecny. Co się stało?
— Kobieta — wyjaśnił jednym słowem. — A ty, czemu uparłaś się, żebym tu był?
— Worf, z jednej strony, Rhys z drugiej. Lepiej, by pierwszy nie zabił drugiego.
Riker pokiwał głową. Zdecydowanie było już za dużo zabójstw cywili, by zezwalać na jeszcze jedno, z zazdrości.
— Mam być waszą przyzwoitką? Czegoś takiego jeszcze nie robiłem.
— Warto próbować nowych rzeczy, wiesz?
Rozbawił go ten żart. Mieli być poważni, bo kolacja z osobistością z ApisXi była nie lada okazją. Do tego trwała jeszcze żałoba.
— Ty byłaś moją przyzwoitką, pamiętasz?
— Tak. To był koszmarny wieczór...
— Więc chciałaś się odegrać?
Szkoda, że na to nie wpadłam, pomyślała.
Tymczasem, Kanclerz pojawił się na końcu sali w lnianym stroju. Jego korkowe sandały nawet nie wydawały z siebie dźwięku na tapicerce, dodając całej postaci więcej gracji. Bezsprzecznie sprawiał silne wrażenie.
Postarał się, zauważył Komandor. Nawet to zapięcie na materiale wygląda niezwykle.
Właściwie, Troi też na nie patrzyła i wyjątkowo jej się podobało. Pszczoła siedząca na plastrze miodu, utkana z maleńkich komórek miodowych. Zmiany koloru różnicowano głębokością wyżłobień: głębsze przedstawiały kolory ciemniejsze, a płytsze, kolory jaśniejsze. Same skrzydła, wykonano chyba z cieniutkich pasków szkła lub drogocennych kamieni, które lśniły wszystkimi kolorami.
Kontemplacja szykownego dodatku musiała być czymś na kształt komplementu, bo mężczyzna się zarumienił, a potem powiedział:
— Pszczoły to symbol całego Vernon: wędrówki i pracy, jaką wykonujemy, by nasz lud był bezpieczny i nigdy niczego mu nie zabrakło.
O tym mówiła mu, Pierwszemu Oficerowi USS Enterprise, Rubus, o niezwykłym przywiązaniu do pszczół, natury i wędrówki. Prawdę mówiąc, słuchał jej jednym uchem, ale coś tam wyłapał. Wiele o tym, że kobieta jest zarządcą i opiekunem zwierząt i o tym, że miała zadecydować o losie jakiegoś psa. Ten fakt akurat interesował go najmniej.
— Niezwykłe wykonanie. Jakby... zrobiło je coś doskonałego.
— Człowiek. Człowiek na wzór najdoskonalszego: natury. Właśnie tym przecież jesteśmy: zatraciliśmy swoje korzenie, ale nigdy nie przestaliśmy być częścią naszej wielkiej matki.
Po dłuższym milczeniu mężczyzna zajął miejsce przy stole. Uśmiechnął się i odłożył na bok serwetkę:
— Poprosiłem Glicine, by przygotowała tradycyjne danie z Vernon Mam tu na myśli chleb miodowy na winie.
Wiliam gwałtownie spoważniał. Postać, która była podejrzana o bycie Bestią, miałaby go czymś karmić? Sam nawet aż tak by nie ryzykował, a tym bardziej nikogo by na takie niebezpieczeństwo nie narażał.
Dlatego, gdy tylko ta pojawiła się z trzema bochenkami na tacy, zmierzył ją nieufnym spojrzeniem. Uśmiechnęła się zdezorientowana:
— Chleb je się rękoma, łamiąc go na kawałki. Używanie do tego sztućców byłoby równoznaczne z nieokazaniem szacunku.
— Tak. Możesz już odejść, Glicine.
Aromat uderzył ich nozdrza intensywną, słodką wonią. Mieszanką kwiatowego, lekko winnego zapachu. Płynął leniwie w powietrzu, aż przełamało się skórkę. Wtedy zdominowała go inna woń: ta, którą zna się z pieców pierwotnych ludów wyrabiających najznakomitsze podpłomyki.
— Smacznego — zażyczył współbiesiadnikom Rhys, a Wiliam w myślach błagał, by coś się stało. By ani on, ani Deana, ani przywódca Vernon nie jedli. A jeśli w środku była trucizna?
Jednak los wydawał się być nieubłagany. Nie działo się nic, a ułomek był coraz bliżej rozłożonych warg doradcy. Mógł krzyknąć, powstrzymać ją jakkolwiek, ale jak wyjaśniłby swoje zachowanie? Mówił kapitanowi o podejrzeniach i przykazano mu mieć uszy i oczy szeroko otwarte. Nie zabroniono mu działać, sam tego chciał, by uniknąć tragedii.
Coś się jednak nad nim zlitowało. Otworzyły się drzwi i pojawiła się w nich Rubus. Była przejęta i roztrzęsiona tak, że nawet nie zauważyła gości:
— Kanclerzu, właśnie znaleziono doradcę Blysk. Martwą.
Odłożył trzymany w dłoni kawałek i osłupiał. Wydawało się, że nie zrozumiał, co do niego powiedziano. Nie odebrał zupełnie nic.
— Jak to znaleziono martwą. Kogo?
— Blysk. Przed chwilą Avena znalazł ją martwą w swoim pokoju. Pokładowy lekarz potwierdził zgon. Na ciele nie było żadnych śladów.
Przywódca 98.3 dalej siedział w bezruchu, z obłędem rosnącym w spojrzeniu. Stracił kogoś ważnego, co czuła Troi. Odbierała, jak coraz bardziej łamało mu się serce, coraz mocniej z sekundy na sekundę. Zapadał się w spirali smutku.
— Jeśli mógłbym...
— Nie. Q, jeśli mnie słyszysz, zabij to jak najszybciej. Najlepiej natychmiast. Bez litości.
Bezcielesny uśmiech zawisł w powietrzu, na tle rozgwieżdżonego nieba jak zwiastun chaosu i niepokoju. Bo czy i one, w niepewnych czasach, nie dają nadziei na stabilizację?
YOU ARE READING
Kwestia Podejścia
FanfictionUSS Enterprise zostaje wysłane z misją ewakuacji populacji niewielkiej asteroidy. Zadanie przebiega bez większych zakłóceń. Do czasu. Na pokładzie pojawia się Q, który informuje kapitana, że na statku przebywa bardzo niebezpieczne stworzenie, które...