Rozdział 10

1 0 0
                                    

— Jestem niemal zupełnie pewny, że mogę oddać mój stary wizor, jeśli mógłby pomóc.

Tyle usłyszał Reginald Barclay, gdy postanowił przekroczyć próg pomieszczenia ambulatorium. Zawahał się i rozważył, czy warto ryzykować by La Forge słyszał o jego niepokojących dolegliwościach. Na pewno nie chciał, by kazano mu bezczynnie siedzieć.

— To wyjątkowo miłe z pańskiej strony. Tylko, nie jestem pewien, czy to urządzenie cokolwiek da.

— Może — wtrąciła się w rozmowę doktor Crusher. — Przecież sczytuje sygnały elektromagnetyczne i konwertowuje je na sygnały bezpośrednio w mózgu. Jeśli będę mogła ustalić, gdzie jest uszkodzony nerw, podłączenie go nie będzie problemem.

Dasz radę, chłopie. To nic wielkiego, pomyślał mechanik, robiąc pierwszy krok. Ile razy byłeś u lekarza?

— Dzień dobry, ja w sprawie...

— Proszę się położyć i zaczekać.

Zbywający głos kobiety odrobinkę go przestraszył. Skulił się i natychmiast ból, tępe odczucie w klatce piersiowej zaczęło go dręczyć.

— Mógłbym wtedy widzieć tylko na jedno oko? Drugie jest mocno uszkodzone. — Qwintus, na swój własny sposób, przymrużył powieki, by lepiej dostrzec rozmówców.

— Nie. Twoje widzenie będzie prawdopodobnie zbliżone do normalnego człowieka. Ten układ omija uszkodzone części nerwów i narządy. Jeśli trzeba, impulsy trafiają bezpośrednio do odpowiedniego płata mózgu.

Najwyraźniej te słowa nie przekonały młodzieńca, bo niepewnie przekierował spojrzenie na niewidomego mechanika. Wymagał wyjaśnień:

— To bezpieczne?

— Są pewne niebezpieczeństwa, ale zdarzają się nadzwyczaj rzadko. Prawie nigdy.Jak wszystko, wykrzywił się w uśmiechu do śnieżnobiałego sufitu Barclay. Leżąc na plecach ze złożonymi na mostku dłońmi, kontemplował płaszczyznę, która wisiała nad nim.

— A jeśli zacznę widzieć, co będzie z Homer?

Beverly roześmiała się serdecznie. Naiwne pytanie poruszyło jej serce. Ujęła pysk psa i podrapała go, zatapiając palce w czarnej sierści.

— Pewnie niewiele się zmieni. Nic nie przeszkadza, by z tobą została.

— Myślę, że będzie smutna. Nagle przestanę jej potrzebować. Będzie to czuła.

Prawdopodobnie tak, pomyślała. To dość mocno posunięta personifikacja. Zwierzę jest zwierzęciem, nie człowiekiem. Nie ważne, jak jest bliskie, jest w ewolucji nieco niżej niż istoty ludzkie. Można się do nich przywiązywać i tak je traktować, ale to nie zmieni ich natury.

Homer wyrzuciła język z pyska, odchylając głowę do tyłu. Jej ciężkie dyszenie dało się słyszeć prawdopodobnie nawet na korytarzu.

— Może znajdzie się ktoś inny, kto będzie jej potrzebował tak, jak ty.

Jak na komendę, zwierzak poderwał się z miejsca, by zacząć bez celu krążyć z nosem przy ziemi. Zdawała się podążać jakimś niewidzialnym śladem.

— Co teraz robi?

— Wygląda, jakby czegoś szukała.

Niestrudzony nos eksplorował kolejne centymetry tapicerki, a ogon miarowo wahał się uczepiony nóg. Cały ten proceder tak podobał się Barclayowi, że pozwolił sobie na rozluźnienie i nieśmiały uśmiech.

Może faktycznie powinienem pomyśleć o jakimś zwierzaku, stwierdził, przenosząc wzrok na sufit. Z drugiej strony, wiele rzeczy przemawiało przeciw temu. Czy umiałby zająć się stworzeniem? Czy przypadkiem nie zrobiłby mu krzywdy?

Niespodziewanie wszystko to go opuściło. Cały natłok, harmider wewnętrznego dialogu. Stało się coś, co wprawiło go w stan czujności, a potem natychmiast odebrało negatywne emocje.Czarna psina leżała na jego piersi przednimi łapami i pyskiem, patrząc mu głęboko w oczy. Widział, jak pracuje jej nos tuż przy jego policzku, a na ręce czuł bijące serce i ciepło sierści.

— Homer, zaczynam być zazdrosny i zaniepokojony. Co się dzieje?

— Położył... położyła się na mnie — wyjaśnił Reginald. — Czy to źle? Czy zamierza mnie zabić?

Qwintus roześmiał się rozbawiony:

— Chyba moja psina znalazła sobie kogoś potrzebującego, by się nim opiekować.

Reginald powinien się obrazić? Przecież nie był pilniejszym przypadkiem od niewidomego chłopaka. Nie miał zamiaru pozbawiać go przewodnika:

— Zejdź.

Nie ruszyła się. Homer włożyła mu tylko pysk pod dłoń i czekała. Najwyraźniej czegoś od niego oczekiwała.

Długie, powolne ruchy nadgarstka przyszły do niego z naturalną swobodą. Czuł, jak sierść przesuwa mu się pod palcami i to było coś, czego potrzebował. Uziemienia swoich trosk w jednym, powtarzalnym geście. Bezmyślności chwili.

— Miałam pana przeskanować... — Doktor sięgnęła odruchowo do kieszeni, ale powstrzymały ją słowa:

— To nieważne. Może jutro? Dziś czuję się już zdecydowanie lepiej.

— Ze zdrowiem nie powinno się zwlekać.

— Ale to może poczekać choć chwilę? — Młodzieniec z Vernon kiwnął głową w stronę swojego czworonożnego przyjaciela. — To jest zwierzę, które wie wiele o lęku i chorobie. Może gdzieś, kiedyś w innym życiu wiele przeszła. Ma ogromną słabość do poezji.

Oczywiście, pies nie mógłby mieć sentymentu do wierszy, wyjaśniła sobie Beverly. Nie mógł też mieć poprzedniego życia. To tylko zwierzę.

— Myślę, że przeskanujemy połączenia nerwowe, by zobaczyć, czego będzie wymagało przywrócenie ci wzroku.

Kwestia PodejściaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz