Rozdział 7

1 0 0
                                    

— Przepraszam, że uprzednio nie przedstawiłem. To mój doradca, Generał Blysk.

Picard pamiętał, że kobieta, którą wskazał otwartą dłonią kanclerz Rhys, była z nim, gdy rozmawiali. Właściwie, niemal jak cień, nie odstępowała go na krok i pewnie dlatego nie miał potrzeby się jej przyglądać. Zresztą, oblicze miała nieszczególnie inne niż twarze wszystkich mieszkańców Vernon: łagodne i popękane, jak kora drzewa. Nieco siwiejących włosów na skroniach, szarą prostą szatę. Nie, nie wyróżniała się niczym, co mogłoby mówić o roli, jaką sprawuje.

Wymienili się skinieniami głowy. Czysta formalność funkcjonująca w tradycji mieszkańców asteroidy 98.3.

— Poprosiłem o spotkanie, by dowiedzieć się, jak kształtuje się samopoczucie gości Enterprise — rozpoczął Jean-Luc, gdy zajęli miejsca za eliptycznym stołem w sali konferencyjnej.

Przedstawiciele koczowniczej rasy mieli za plecami monstrualne okno z widokiem rozciągającego się w nieskończoność kosmosu, a patrzeć mogli w głąb pomieszczenia. Na lapidarne wręcz meble, drzwi i zgaszony ekran. W zasięgu wzroku był też stolik z przygotowanym uprzednio poczęstunkiem: herbatą i tradycyjnym wypiekiem na bazie miodu.

— Doskonale. Jak wspomniałem, przygotowaliśmy się wedle zaleceń nam przekazanych. Spodziewaliśmy się pewnych niedogodności, dlatego te, które nas spotkały była raczej nieuciążliwe.

— Rozumiem, że nikt niczego nie zgłaszał.

— Matricaria wspomniał tylko z wielkim żalem, że padły mu dwie doskonałe matki w klateczkach matecznikowych, bo robotnice, zestresowane podróżą nie chciały ich karmić. Jednak to strata, z jaką się liczyliśmy.

Ton, jakim wypowiedziano te słowa, mógł raczej sugerować, że sprawa była faktycznie drobnostką, która tylko w niewielkim stopniu dotknęła kanclerza. To odebrała Deana, pomiędzy kolejnymi rozważaniami, o jakich matkach i robotnicach mówiła głowa Vernon. Musiało, niezaprzeczalnie chodzić o jakieś zwierzęta, o których istnieniu kobieta nie miała pojęcia. Żaden ze znanych jej gatunków nie miał robotnic i matek.

— Chodzi o niedogodności innego typu. Jakieś niepokojące przypadki, które pojawiły się albo jeszcze na asteroidzie, albo po jej opuszczeniu.

Generał skrzywiła się, słysząc to pytanie. Zdecydowanie nabrała podejrzeń, zmierzywszy mówiącego ostrym spojrzeniem. Aż ciarki przebiegły mu po kręgosłupie.

— Nie, to dość słuszne pytanie. Rozumiem, że chodzi o bezpieczeństwo. Nie, nie było żadnych niepokojących incydentów.

— Czy możemy wiedzieć, czemu pan pyta? — Szybko wtrąciła się Blysk.

W tym dziwnym zamieszaniu Troi odebrała gamę zróżnicowanych emocji. Z jednej strony, szturmowały ją niepokój, wątpliwości i brak zaufania, a z drugiej obawa przed czymś, czego nie rozumiała.

— Kapitanie...

— Dostałem informację od jednego z przebywających na moim statku, że na pokładzie przebywa niebezpieczne stworzenie. Muszę wyznać, że umiarkowanie ufam temu osobnikowi, ale obawiam się o cywili. Proszę tego nie rozpowiadać, ale mieć uszy i oczy szeroko otwarte.Zupełna szczerość zbiła słuchających z tropu. Siedzieli zamyśleni, oczekując dalszego ciągu. Jeszcze jakiegoś skrawka informacji, który miał ujść z ust Picarda. Tak się jednak nie stało.

— Jesteście pokojowo nastawionym ludem. Sądzę, że należy wam się prawda — dokończyła doradca, pojmując zamysł dowódcy.

Rhys złożył przed sobą ręce. Jego polityka wykluczała kłamstwa, szczególnie wobec własnych ludzi. Ta wiadomość mogła zaszkodzić ich spokojowi. Oczyma wyobraźni widział panikę i zaczął się tego bać. Prawda wykluczała też zatajanie informacji. Musiał skłamać, a ten fakt ciążył mu na duszy. Przełknął ślinę:

— Rozumiem pańską troskę. Doceniam też poszanowanie naszej tradycji. Jednocześnie pragnę wyrazić ubolewanie, że do takiej sytuacji doszło. Zastosuję się do pańskich poleceń, jednak najpierw chciałbym się czegoś dowiedzieć.

— Proszę pytać. Jeśli tylko będę mógł udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi, to tak właśnie zrobię.

— Jak bardzo niebezpieczne jest to stworzenie?

Nie miał pojęcia. Mógł tylko przypuszczać, że szalenie, skoro jego zabicia ima się Q.

— Przyznam, że mogę jedynie spekulować.

— Jakiego typu to istota?

Tej informacji też nie posiadał. Nadistota, koniec końców nie wyjaśniła zupełnie nic. Zaanonsowała tylko, że to zabije i, że Jean-Luc ma mu nie przeszkadzać. Inaczej, na jego rękach będzie krew. Krew niewinnych cywili.

— Przykro mi, tego też nie wiem.

— Co, w takim razie, pan wie, kapitanie? My, nie rzadko nie krzywdzimy nawet szkodników, rozumiejąc, jak są ważne. Czynimy je sprzymierzeńcami.

Oczywiście, ale świat nie jest idealną asteroidą 98.3. Czasem ponosi się straty, plami się ręce krwią, a czyjeś życie obciąża niepotrzebnie sumienie.

— Rozumiem. Wiem tylko tyle, że nie mogę powstrzymać mojego informatora przed unicestwieniem tego czegoś. Wolę, tylko by nikt przy tym nie ucierpiał.

Generał otworzyła szerzej oczy, jakby coś ją przeraziło, a Picard omal nie podskoczył. Czyjaś ręka oparła się na jego ramieniu, a ktoś nachylił się, by szepnąć:

— Źle to rozegrałeś. Mogłeś uprzedzić to Coś zbyt szybko. Trudno, teraz ja przejmuję rozgrywkę.Q, zaklął w myśli mężczyzna, tylko nie rób głupot. To kiepski pomysł.

— Gwoli wyjaśnienia — nowoprzybyły złożył ręce za plecami — to ja jestem tym informatorem. Skoro tego wymagacie, wyłożę karty na stół. Chcę to zabić, bo wiem, jak jest niebezpieczne.

— Jak? — rzuciła wyzywająco doradca z ApisXi. — Jesteśmy pokojowo nastawieni, ale to wcale nie oznacza, że nie umiemy się bronić. W ostateczności.

Nadistocie rozbłysły oczy, jak drapieżnikowi będącemu o krok od dopadnięcia ofiary. Wydawało się, że szykował się do ataku na Blysk.

— Macie w sobie ten ludzki gen, nie umarł w was tak łatwo. Szczególnie w pani, Generał.

Uśmiechnęła się, pojmując flirt. Pół Betazoid szczególnie mocno wyczuła u niej pewne zainteresowanie osobą rozmówcy. Czyżby dała mu się oczarować?

— Proponuję przejrzenie cywili. Zbierzemy wszystkich pod jakimś pretekstem, a ja każdemu się przyjrzę. Bestia się znajdzie, a ja wyeliminują ją szybko i dyskretnie.

Mówiąc to, odchylił się na siedzeniu, a następnie odwrócił do Picarda:

— Sprawdziłem załogę statku i mam swoje typy. Nie jestem skłonny do szarżowania w tym temacie. Wracając do mojego pomysłu, coś takiego da się zorganizować?

Jean-Luc przytaknął, choć nie miał takiej intencji. Tak samo postąpili kanclerz, bo i od niego doradca Enterprise odebrała podobne odczucia. Obaj zostali więc zmuszeni przez Q do utwierdzenia go w swoim. Słowo się rzekło, a kości zostały rzucone.

Kwestia PodejściaWhere stories live. Discover now