Rozdział 71

95 6 0
                                    

Słowa klucze:

Brak


[T.I.] pov.


•••

— O mój boże, [T.I.], przestań się wiercić! — wykrzyknął Ciel, zabierając babeczki i ciasto z zasięgu moich rąk.

— Najpierw oddaj mi moje babeczki!

— Nie, będę trzymać je jako zakładników, dopóki się nie uspokoisz.

— Nie masz prawa...

— Oh, mam każde prawo, ty rolado. — powiedział, śmiejąc się i schował słodkości za swoje plecy, by utrudnić mi do nich dostęp jeszcze bardziej.

Westchnęłam zaskoczona tym okrutnym wyzwiskiem i posłałam mu dzikie spojrzenie. On tylko się na to zaśmiał i położył głowę na moim ramieniu, aby mnie udobruchać.

— Ciel, jeśli pozwolisz mi wziąć moje babeczki, wybaczę ci, że jesteś takim małym berbeciem. — powiedziałam figlarnie, próbując ukraść jedną z babeczek z talerza. Chłopak szybko się odsunął i wypuścił własne westchnienie pełne szoku.

— Proszę o wybaczenie, milady, ale jestem wyższy od ciebie, więc nie jestem żadnym „małym berbeciem". Ty za to jesteś okropnie niegrzeczną roladą! — odpowiedział ze swoim uroczym akcentem, sprawiając, że moje serce zabiło szybciej na to, jak słodko się zachowywał.

— Ja? Niegrzeczna? Niby czemu? — zapytałam szczerze zaciekawiona. Ciel uniósł brew, jakby było to oczywiste, a ja tylko grałabym głupka.

— Zjadłaś dosłownie cztery babeczki w ciągu ostatnich dwudziestu minut! — przypomniał mi, wciąż wyglądając na całkiem rozbawionego moim wybrykiem.


Oh. Oh. Więc to tak.

— Cóż, jeśli lubienie babeczek to zbrodnia, powinieneś był już dawno zadzwonić na policję. — odpowiedziałam, z prychnięciem, krzyżując ręce na piersiach. Szlachcic zaśmiał się na moją reakcję i pocałował mnie w czoło. Nadal jednak trzymał babeczki i ciasto z dala ode mnie.

Zrzędziłam i marudziłam, gdy on figlarnie przewracał oczami. Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł. Odwinęłam się z koca, przez co znalazłam się po drugiej stronie fortu, a potem szybko zawinęłam się w niego z powrotem, lądując w jego ramionach. Pocałowałam go w nos i uśmiechnęłam się promiennie, po czym wcisnęłam się głową pod jego ramię i szybko wciągnęłam do ust jedną z babeczek na talerzu.

— Hej, ta miała być moja!

Słyszałam, jak Ciel protestuje, ale nie zwracałam na niego uwagi, kontynuując przeżuwanie tej czekoladowej dobroci.

Kiedy skończyłam jeść, wróciłam do niego i cmoknęłam go w policzek.

— Ugh, [T.I.]. Wszędzie zostawiasz lukier. — odpowiedział, śmiejąc się i otarł swój policzek, aby następnie pocałować mnie w usta. Mruknęłam radośnie w odpowiedzi i wtuliłam się w jego klatkę piersiową.

•••

— Wszystko w porządku? Wyglądasz jakoś niemrawo. — odezwał się w pewnym momencie, po tym jak skończył mnie łaskotać. Niestety taką wyznaczył cenę, lub bardziej karę z zjedzenie jego babeczek.

— Tak, wszystko w porządku. Muszę tylko... — zaczęłam, jednak nie dałam rady dokończyć, kiedy poczułam kwas żołądkowy, który cofnął się już do mojego gardła. Przełknęłam go z boleścią i spojrzałam na hrabiego z paniką w oczach.

— Czy ty...?

— Nie! Wszystko jest w porządku. To po prostu... Nie wiem, ale jest dobrze.

— [T.I.], po prostu przyznaj się, że zjadłaś za dużo babeczek. — westchnął w odpowiedzi.

— Nie zjadłam za dużo babeczek, to ty mnie zbyt długo i intensywnie łaskotałeś — odpowiedziałam z prychnięciem.

— Naprawdę?

— A jakżeby — ponowna cofka, sprawiła, że już musiałam się nieco podnieść, bo inaczej nie dałabym rady tego w sobie zdusić — inaczej...

— I tak oboje wiemy, że to ty się za bardzo objadłaś, ale to nie jest teraz ważne. — rzekł, widocznie rozbawiony moim uporem, po czym sam wstał i złapał mnie za rękę.


Zaprowadził mnie do łazienki i wszedł tam razem ze mną, by odgarnąć mi włosy, kiedy zaczęłam wymiotować. Poklepywał mnie delikatnie po plecach i zapewniał, że niedługo wszystko się uspokoi i będzie już lepiej. W pewnym momencie zawołał nawet Mey-Rin, by ta przygotowała rumianek na mój rozdrażniony żołądek i gardło. Musiałam przyznać, że wiedział, jak o mnie zadbać, nawet jeśli sam czasem nie umiał zadbać o siebie... Do dziś pamiętam jak zaciął się papierem podczas kiedy robiliśmy laurki na urodziny jego matki. Biedaczek nie wiedział nawet, że trzeba było nałożyć na ranę gazę. Omal nie zemdlał, kiedy pokazywał mi co się stało i zobaczył krew. Był taki... bezbronny i niewinny, nie to co teraz. Byłabym w stanie stwierdzić, że jak na swój wiek, chłopak widział już i tak za dużo śmierci i temu podobnych zjawisk.

— Dobrze, przyznaje się. Zjadłam za dużo babeczek. Jest mi teraz okropnie wstyd, i przepraszam. — powiedziałam, popijając łyk rumianku i patrząc gdziekolwiek indziej, ale nie na niego.

— Cieszę się, że w końcu się przyznałaś. Nie przejmuj się, nie ma nic romantyczniejszego niż wspólny wieczór w łazience. — zapewnił mnie i pogłaskał uspokajająco po włosach.

•••

— [T.I.], proszę. Już wszystko dobrze. — Ciel westchnął, jeżdżąc delikatnie opuszkami palców po moich plecach, próbując mnie uspokoić.

— N-nie. Już nic nie b-będzie dobrze! Jak oni mogli t-to zrobić... To nieludzkie. Piękny Joe zasługiwał na lepsze życie!

— Wiem, skarbie.

— G-Gdybym tylko mogła, uratowałabym go od tego cierpienia, nawet kosztem własnego życia. — wyłkałam, a strumień gorących łez wydawał się tylko nasilać.

— Albo mogłabyś go uratować, nie tracąc własnego życia. — zaproponował chłopak, starając się uspokoić moją gwałtowną reakcję.

— Jego właściciel... N-nie. Przepraszam, ten pierdolony potwór, odciął jego uszy i ogon. B-bezbronnemu psu! Psy są niczym dzieci, bezbronne, nie wiedzą jak okrutni są ludzie, nie znają świata, ale czują ból i mają uczucia, a m-mimo tego... Ten człowiek nie żałowałby nawet ludzkiego życia. J-ja oddałbym swoje gdyby umożliwiło to ucieczkę temu biednemu zwierzakowi. Przynajmniej wtedy z-za morderstwo człowieka ta świnia poszłaby siedzieć! — odparłam, czując jak zaczynam się zapowietrzać.

— Już, już. Wdech, wydech... — instruował mnie chłopak. — Możemy starać się zmienić ten aspekt świata bez poświęcania twojego życia... Otwórzmy ośrodki dla zwierzaków. Jeżeli ci na tym zależy, możemy zorganizować fundację na ich rzecz, zatrudnić ludzi, którzy będą zabierać bezdomne zwierzęta do naszego ośrodka, gdzie zajmą się nimi wykwalifikowani weterynarze. Oczywiście będziemy musieli też zapewnić im przyszłe domy, upewnić się, że trafią w dobre ręce.

— M-moglibyśmy tak zrobić?

— Oczywiście, możesz to uznać jako prezent zaręczynowy.

— Prezent zaręczynowy? A-ale... — zanim zdążyłam cokolwiek dodać, chłopak ucałował moje czoło.

— Nie martw się. Wiem, że ostatnio mamy zbyt dużo na głowie, a w szczególności ty. Dlatego właśnie nie zamierzam dodawać ci i sobie więcej stresu na tę chwilę... Jeszcze przynajmniej. — powiedział łagodnie, na co odetchnęłam z ulgą. Undertaker miał rację, zbyt wiele rzeczy się ostatnio dzieje. — Wszystkim zajmiemy się kiedy zamkniemy sprawę naszych ojców i kwestie z Midfordami. Na razie chcę tylko byś była świadoma moich zamiarów, namyśliła się czy tego właśnie chcesz i później, na spokojnie, będziemy mogli skupić się na sobie. Dobrze?

— Oczywiście. Dziękuję za wyrozumiałość. — odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Mężczyzna, który wie kiedy należy zwolnić, szczególnie ze względu na swoją drugą połówkę, to skarb.

Mała Cukiernia [Ciel x Reader] (Wolno Pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz