III (i pół). Co mówiły jego oczy

59 6 5
                                    

Dan Stevens – Evermore


– Zaklinam się, nie zniosę tego ani minuty dłużej! Nie wrócę tam więcej, choćby miał mi za karę wyrwać wszystkie pióra i posłać do diabła! Jak żyję, nigdy nie pisałem się na coś takiego!

– Natychmiast się uspokój, Matthew! Dobrze wiesz, że lord Morfeusz może usłyszeć każde twoje słowo.

– Niech słyszy! Jeśli ma ochotę sam siebie torturować, proszę bardzo, ale nie widzę powodu, dla którego miałby to robić mnie!

Pogoda w Śnieniu zmieniała się właściwie z dnia na dzień. Przyzwyczajeni przez długi czas do stabilnego ciepła słonecznych promieni i późnowiosennej aury rozkwitającej roślinności mieszkańcy królestwa nie spodziewali się, że kiedykolwiek będą zmuszeni obrzucać niebo spojrzeniami pełnymi niepewności i mierzyć się z niespodziewanym deszczem, który potrafił pojawiać się teraz zupełnie znikąd i intensywnie zalewać ich gospodarstwa.

Był nawet taki moment – pamiętny moment dla całego Śnienia – gdy zawierucha i ulewa trwały nieprzerwanie na tyle długo, że wzbierająca woda zdołała pochłonąć większość domów i zmusić wszystkich do bezsilnego moknięcia podczas ratowania się na dachach ocalałych budynków przed niechybnym utonięciem. Początkowe żarty o konieczności zbudowania „jakiejś arki" szybko zmieniły się w nerwowe zwątpienie, a później w prawdziwą panikę – część Snów i Koszmarów zaczęła nawet snuć potajemne plany opuszczenia królestwa, zdjęta realną obawą o swoje bezpieczeństwo.

Jednak ostatecznie gwałtowna burza ustała, choć deszcz pojawiał się później wielokrotnie, ponownie budząc lęk mieszkańców przed utratą ich wcześniej niezawodnych schronień. Wiedzieli, co powodowało nieustanne wahania pogody w tym dotychczas spokojnym królestwie, ale znajomość przyczyny zbierania się raz po raz gęstych chmur wcale ich nie uspokajała.

Cóż bowiem z tego, że rozumieli powód tej przygnębiającej aury, a nawet, mimo niedogodności, budziła w nich rzeczywiste współczucie, skoro nic nie wskazywało na to, by ten stan rzeczy miał kiedykolwiek ulec zmianie?

Lucienne i Matthew rozmawiali podniesionymi głosami na jednym z balkonów Pałacu Snów, wysoko ponad pozostałą częścią Śnienia. Tego dnia cały otaczający ich krajobraz spowijała szarość pochmurnego popołudnia – spomiędzy ciężkich obłoków nie dało się dojrzeć nawet skrawka nieba, co jakiś czas natomiast przetaczały się za nimi ostre błyski piorunów, które jednak nie rozbrzmiewały uderzeniami ani nie niosły ze sobą kolejnej fali ulewy. Powietrze przesycone wilgotną mgłą wdzierało się między korony drzew, szczeliny w domostwach, lewitowało nad niespokojnymi wodami i wędrowało po pozbawionych kwiatów dolinach. Było po prostu... smutno i złowrogo jednocześnie.

I właśnie z tego powodu Lucienne zdecydowała się przechwycić kruka, zanim ten, wiedziony palącym gniewem, uda się na niezbyt przyjemne spotkanie z lordem Morfeuszem.

– Twoja złość w niczym tutaj nie pomoże – powiedziała, starając się przybrać pojednawczy ton, by nieco ukoić zszargane wizytą w świecie jawy nerwy Matthew. – Sam widzisz, co dzieje się wokół nas. Uważasz, że on jest w nastroju, żeby wysłuchiwać twoich pretensji?

– Nic mnie to nie obchodzi! – żachnął się Matthew, na którym jej kojący głos najwyraźniej nie zrobił najmniejszego wrażenia. – Trzeba było o tym pomyśleć, zanim postanowił odesłać stąd jedyną osobę, która potrafiła bez zająknięcia znosić te jego ciągłe humory! Nie masz pojęcia – dodał wzburzony. – Co ona tam teraz wyprawia!

– Przecież dobrze wiesz, że ta decyzja nie należała do niego. Wcale nie chciał odsyłać jej gdziekolwiek. A to, co ona „wyprawia", z całą pewnością w niczym nie odbiega od zachowania normalnych ludzi, nieświadomych – dosadnie podkreśliła to słowo. – Istnienia Śnienia.

Zamek z piasku | SandmanWhere stories live. Discover now