XIV. Jego prawem jest prawda

46 7 4
                                    


Cisza rozświetlonej kolorowym światłem witraży sali tronowej stanowiła przyjemny kontrast do ogłuszającego świstu piekielnego wiatru i rozbrzmiewającego głucho niczym uderzenia piorunów głosu Lucyfera, Władcy Piekieł. Kiedy powróciliśmy do Pałacu Snów, natychmiast ogarnęło mnie wytchnienie – gdzieś wewnątrz siebie poczułam także wątłą iskierkę ulgi, zwiastującą rychłe nadejście radości z powodu powodzenia naszej misji.

Michael nareszcie był wolny. Najprawdopodobniej obudził się już, zwracając na siebie uwagę personelu szpitala, który natychmiast zebrał się wokół niego, by ocenić jego stan i zapewnić o najlepszej opiece, jaką był otoczony. Z pewnością poinformowano też Jeffa o konieczności przybycia do placówki, a on bez chwili wahania wskoczył do swojej szarej Corvetty i w drodze do Mike'a złamał przynajmniej piętnaście różnych przepisów ruchu drogowego. Byłam przekonana, że to wszystko, co widziałam oczami wyobraźni, rozgrywało się właśnie gdzieś poza moim zasięgiem, daleko w świecie pozostawionym przeze mnie na czas tej długiej, trudnej nocy, pełnej najbardziej zaskakujących wydarzeń, jakie przeżyłam w tym wariancie rzeczywistości.

Dłoń Morfeusza wciąż trzymała moją i gdy tylko zdałam sobie z tego sprawę, zagubiona na parę chwil w wytchnieniu spowodowanym znajomym widokiem Pałacu, uwolniłam ją, obejmując się ramionami w nagłym poczuciu dziwacznego skrępowania. Ulga i gorycz, które niezmiennie towarzyszyły jego obecności, zamknęły mnie znowu w nieprzyjemnym uścisku, kiedy starły się ze wspomnieniem zamkniętego w celi Królestwa Piekła Michaela oraz dotyku jego palców, wychłodzonych przez kamienne mury więzienia.

Czułam się... zagubiona. Wykonanie postawionego przed nami zadania uniemożliwiło mi w końcu dalsze spychanie na samo dno świadomości myśli, że w ciągu tej jednej nocy stanęłam wbrew własnej woli pomiędzy dwoma zupełnie odmiennymi życiami, które jednak należały do mnie w dokładnie takim samym stopniu. Odnalazłam Michaela i odnalazłam też mojego Króla Snów, rzeczywistego jak ja sama, uwolnionego z kajdan pustych słów. I chociaż był teraz tuż obok mnie, jednocześnie nie mógłby znajdować się dalej.

Zaskakujące, jak intensywnie każda komórka mojego ciała pragnęła w tej chwili jego bliskości – a przy tym jakaś niezwykła energia, tęskniąca za tym, co pozostawiłam na jawie, utrudniała mi odzyskanie jej, tworząc między nami mur, budowany kamień po kamieniu przez ostatnich pięć lat mojego obecnego życia.

Kocham cię, Beck.

– Dobrze się czujesz? – zapytał w końcu Morfeusz, widząc ciasne objęcie, w jakim sama się zamknęłam.

– Tak, ja... – uniosłam głowę i widok jego głębokich, ciemnych oczu momentalnie wywołał szybsze uderzenie mojego serca. – Cieszę się, że udało nam się uratować Michaela i wrócić tu w jednym kawałku.

Radość była w istocie ostatnim, co musiała teraz wyrażać cała moja postawa, i chociaż Król Snów z pewnością zdawał sobie z tego sprawę, najwyraźniej zrezygnował z zadawania mi kolejnych pytań.

– Dokonałaś czegoś, co wydawałoby się niemożliwe – powiedział zamiast tego. – Jesteś bardzo odważnym stworzeniem, Rebecco Surrey – nie zdołałam powstrzymać uśmiechu, wpływającego na moje usta na dźwięk słów, które kiedyś już usłyszałam, dostrzegając jednocześnie, że po jego twarzy również przebiegł krótki, łagodny błysk. – Chciałbym móc zapewnić cię, że to już koniec, jednak pozostała ostatnia kwestia wymagająca wyjaśnienia. A właściwie dwie kwestie.

– O co chodzi? – spytałam, a wtedy on, zamiast odpowiedzi, wyciągnął w moją stronę prawą rękę, w której znajdował się, zamknięty w objęciach palców, połyskujący złotem i kolorowymi, szlachetnymi kamieniami przedmiot.

Zamek z piasku | SandmanWhere stories live. Discover now