XII. Pójdę za tobą; z piekła niebo zrobię

65 7 4
                                    


Kiedy przekroczyliśmy próg czarnych drzwi, znaleźliśmy się dokładnie w tym samym miejscu, do którego trafiłam we śnie podczas pierwszej samotnej nocy w mieszkaniu.

Po opuszczeniu sali tronowej, oświetlonej tysiącem kolorowych promieni wpadających przez witraże, półmrok panujący w tej nieskończonej pustyni zbudowanej z ostrych skał i kamieni przez moment zupełnie mnie zdezorientował. Do moich uszu dobiegł wściekły świst wiatru, zrywającego się podmuchami gdzieś w oddali – podmuchami, które jednak nas nie dotykały, mimo że ich dźwięki słyszałam bardzo wyraźnie. Oprócz ciemności, przeplatanej gdzieniegdzie między chmurami pomarańczowym blaskiem płomieni, otaczała nas brudna, ciężka mgła, przepełniona zapachem rozżarzonego popiołu. Gdybym nie czuła na plecach spokojnej energii towarzyszącej Morfeuszowi, pomyślałabym, że zniknął gdzieś w odmętach tej mgły, podobnie jak drzwi, których nie byłam już w stanie dostrzec.

Stojąc na wykutych w kamieniu schodach i czując na swoim lewym ramieniu bijące od czarnej skały zimno, spojrzałam w dół, by zobaczyć tam wyłącznie bezkres, rozciągnięty aż po horyzont. Daleko pod nami, spowita mgłą, znajdowała się ciemna nicość i byłam przekonana, że gdyby niechcący omsknęła mi się stopa, spadałabym w nią w nieskończoność, aż w końcu moje ciało uderzyłoby w ostre szpikulce skał i nabiło się na nie, przytwierdzając mnie do tego świata na zawsze. Nad moją głową natomiast, gdzieś za skłębionymi chmurami, znajdował się z pewnością szczyt tej posępnej góry, po której schody wiły się nierówno, a na tym szczycie... nie miałam pojęcia.

Cały otaczający mnie krajobraz przypominał rozległe, zapomniane przez ludzi cmentarzysko, wiecznie pogrążone w niespokojnej nocy. Pustka i mrok tego miejsca, spotęgowane przez głuchy świst wiatru, na nowo rozbudziły mój niepokój. Próbowałam dojrzeć spomiędzy obłoków mgły jakichkolwiek oznak życia, znaleźć je w majaczących w oddali górach lub głębokich szczelinach w skale, na której stałam – jednak wokół panowała martwa cisza, pozbawiona zupełnie ludzkich głosów.

Potrzebowałam chwili, by zdać sobie sprawę z tego, że choć nasłuchiwałam bardzo uważnie, nie dobiegały do mnie również żadne głosy demonów. Ani głos Władcy Piekieł.

– Jesteśmy tu sami? – spytałam, wyciągając dłoń w stronę Morfeusza, aby fizycznie poczuć jego obecność gdzieś za ścianą stworzoną z mgły. Chociaż widziałam zarys jego sylwetki majaczący obok, dopiero dotyk jego palców sprawił, że moje myśli przestały galopować szaleńczo przez ogarniętą lękiem świadomość.

– Lucyfer na pewno zdaje sobie sprawę z naszej wizyty – odparł Król Snów i miałam wrażenie, że mimo opanowania sam do końca nie rozumiał, dlaczego pojawienie się w piekle przyszło nam z taką łatwością. – I na pewno zobaczymy go już wkrótce.

– To tutaj po raz ostatni słyszałam we śnie Michaela. Ale gdy usiłowałam znaleźć go ponownie, coś cały czas mi to uniemożliwiało. Nie wydaje ci się dziwne, że teraz odnalazłam to miejsce bez problemu?

Morfeusz nie odpowiedział od razu. Zbliżył się do mnie na tyle, bym mogła wyraźnie zobaczyć spomiędzy obłoków jego twarz i jego oczy spowite mrokiem, podobnie jak kraina, w której się znaleźliśmy.

– Nie zaskakuje mnie, że Władca Piekieł nie wyszedł nam na spotkanie – powiedział, wbijając wzrok gdzieś pomiędzy ciemne chmury. – Zaskakuje mnie jedynie, że nie zjawił się tu dotąd żaden z jego demonów.

– Może jednak udało nam się dotrzeć do piekła niepostrzeżenie? Może Lucyfer nie ma nawet pojęcia o naszej obecności?

I nagle z odmętów ciemności usłyszałam głos – głos, na którego brzmienie czekałam niecierpliwie od ponad dwóch tygodni.

Zamek z piasku | SandmanWhere stories live. Discover now