XI. Nie pokazujcie mi raju, żeby potem go spalić

Start from the beginning
                                    

– Czy on... – zająknęłam się, jednocześnie niezmiernie ciekawa wszystkiego, co działo się tu, gdy przebywałam na jawie, i zawstydzona pytaniem, które zamierzałam zadać. – Czy on był beze mnie bezpieczny? Czy Pożądanie nie wróciło tu i nie zagroziło jego istnieniu, odkąd odeszłam ze Śnienia?

– Był nieznośny – prychnął Matthew, strosząc się przy tym, jak gdyby przeszedł go dreszcz. – Zaraz po twoim zniknięciu zamknął się w swoich komnatach i długo nie pozwalał nikomu tam wchodzić. Kazał mi tylko cały czas mieć na ciebie oko. A kiedy w końcu zdecydował się zaszczycić nas swoją obecnością, zachowywał się jak zirytowane, rozkapryszone dziecko, głęboko obrażone na cały świat.

– Matthew! – syknęła Lucienne, marszcząc do niego brwi w wyrazie upomnienia. Następnie spojrzała na mnie i uśmiechnęła się tak, jak tylko kobieta mogła uśmiechać się do kobiety, chcąc samą miną przekazać jej to, co przez obopólne zrozumienie nie wymagało wypowiedzenia. – W tej rzeczywistości nigdy nie zniszczyłaś żadnego z Koszmarów, nie umożliwiłaś demonom zaatakowania ludzi, nie wywołałaś chaosu, będącego kością niezgody pomiędzy lordem Morfeuszem a Pożądaniem. Żadne z nich nie miało wyraźnego powodu, aby rozpoczynać konflikt. Można więc powiedzieć, że Władca Śnienia był bezpieczny. Ale był także bardzo... samotny.

Samotny? – wyrzucił z siebie kruk, kręcąc głową w geście zniecierpliwienia. – Dlaczego wy zawsze musicie rozmawiać szyfrem? Tęsknił za tobą, Rebecco – podkreślił, kierując wzrok w moją stronę. – Wiesz, że nie chciał twojego odejścia. Setki razy zamierzałem po prostu powiedzieć ci o tym, i bez wahania zrobiłbym to, gdyby nie jego stanowczy zakaz. Próbował ocalić ci życie, to był jedyny powód, dla którego w ogóle znalazłaś się w tej sytuacji.

– Mogliśmy wspólnie znaleźć jakiś inny sposób – jego srogi, nieco nawet oskarżycielski ton sprawił, że poczułam potrzebę, by obronić się przez tym wzburzeniem. – Nie musiał od razu wysyłać mnie z powrotem na jawę.

– Błagam, nie utrudniaj czegoś, co było już wystarczająco trudne – Matthew wydawał się zupełnie niezrażony defensywnym brzmieniem mojego głosu. Na ratunek przyszła mi dopiero Lucienne, która uniosła lekko obie dłonie, jakby usiłowała nas uciszyć.

– Matthew stara się po prostu nieudolnie powiedzieć – odezwała się, rzucając mu kolejne upominające spojrzenie. – Że dla lorda Morfeusza twój pobyt tutaj był ciągle żywy, choć z twojej pamięci został usunięty przez Los. Możesz być jednak pewna, że decyzja, którą podjął, nie miała na celu zranienia cię.

Szalenie chciałam z czystym sumieniem i niezachwianym przekonaniem po prostu nie zgodzić się z jej słowami. Jednak prawda była taka, że wiedziałam o tym – wiedziałam, że Morfeusz zrezygnował ze mnie wyłącznie z troski o moje bezpieczeństwo, chociaż jednocześnie wywoływało to mój wewnętrzny sprzeciw. Intencje to bowiem jedno, ale konsekwencje, jakie ze sobą przyniosły, to coś zupełnie innego. W moim aktualnym życiu pojawił się ktoś inny, ktoś niezwykle ważny, kto cierpiał obecnie z powodu wyborów, których ja dokonałam w poprzednim. Wbrew własnej woli dowiedziałam się, jak wyglądałaby moja przyszłość, gdybym nigdy nie trafiła do Śnienia – i okazało się, że ta przyszłość wcale nie była taka straszna, taka pusta i bezcelowa... może jedynie trochę tęskna, ale wciąż dobra, zachęcająca do dalszego podążania tą drogą.

A jednocześnie przeszłość, mimo że odległa i dotąd nieznana, ciągle przywoływała mnie do siebie w historii Layli, w mojej dawnej historii, przypominając o nieustającym braku, którego źródła długo nie potrafiłam zlokalizować.

Czy wobec tego miałam w ogóle jakikolwiek wpływ na moje przeznaczenie, czy jednak narzucili mi je Los, Pożądanie, Sen – już w momencie moich narodzin? Czy wypowiedziane kiedyś przez Morfeusza słowa, że każdy kolejny wybór będzie należał wyłącznie do mnie, dało się w świetle wszystkiego, czego się dowiedziałam, uznać za prawdę?

Zamek z piasku | SandmanWhere stories live. Discover now