**17**

82 6 12
                                    

**Diego**

Kiedy wyszliśmy w płaszczach na pełne słońce zastanawiałem się czy nie będziemy jednak rzucali się w oczy, ale widać ludzie byli tu przyzwyczajeni do takich stroi, bo po prostu nas ignorowali. Jane szła blisko mnie. Jej dłoń ocierała się delikatnie o moją, aż w którymś momencie po prostu splotłem jej palce ze swoimi. Wtedy spojrzała na mnie zaskoczona, ale nie cofnęła dłoni.

Uśmiech jaki jej posłałem sprawił, że jej twarz się rozpogodziła. Była piękna. Drobna, dziewczęca niczym nastoletnia dziewczyna o delikatnych rysach twarzy, co sprawiało pozory kruchości i bezbronności. No i jak widać, nic bardziej mylnego.

– Długo służysz Aro?– zapytałem chcąc przerwać ciszę.

– Odkąd uratował mnie i Aleca. Kiedy byliśmy młodzi, właściwie wyglądem tacy jak teraz już posiadaliśmy pewne zdolności. Dlatego też ludzie posądzili nas o uprawianie czarów. Mieliśmy spłonąć na stosie. Przedtem obrzucano nas kamieniami i tym co ludziom wpadło w rękę. Alec osłaniał mnie jak potrafił. Do tej pory pamiętam to jak błagałam, by przestali. Mieliśmy tylko po trzynaście lat–umilkła na moment. Ścisnąłem mocniej jej dłoń.

– Jeśli nie chcesz to nie musisz...– zacząłem, ale mi przerwała.

– Nie, w porządku. To było tak dawno– odparła i mówiła dalej. – Związali nas. Mnie i Aleca. Zaczęli wokół nas ciasno układać polana drewna. Nasza mama krzyczała, lecz wtedy jeden z mężczyzn skręcił jej kark. Krzyczałam. Alec także. Kiedy ruszyli w naszą stronę z pochodniami zamknęliśmy oczy i czekaliśmy na bolesny koniec, ale ten nie nadszedł. Gdy ponownie uchyliliśmy powieki wszyscy byli martwi, a w naszą stronę szedł on. Aro. Ofiarował nam pomoc w zamian za to mieliśmy do niego dołączyć– przyznała.

– Czyli jesteście jego więźniami?– zapytałem, a ona się zaśmiała.

– Skąd. Zostalibyśmy sami. Aro zaopiekował się nami. Wykształcił. Pokazał jak bardzo jesteśmy potężni. Pomagamy mu, bo jest naszą jedyną rodziną. Od lat traktujemy go trochę jak własnego ojca. Kiedy pojawiła się Saja byłam z początku bardzo zazdrosna, ale gdy przez tyle lat myślałam, że nie ona nie żyje i zginęła w płomieniach czułam się winna. Przecież sama miałam kiedyś spłonąć, ale Aro na to nie pozwolił– przyznała.

– Byłyście z Sają przyjaciółkami?– spojrzała na mnie i zaśmiała się.

– Cóż, Saja była dość specyficzna. Kiedy odkryłam po raz pierwszy, że mój dar nie może zrobić jej krzywdy czułam frustrację. Jej dar działał na każdego. Gdybyś tylko widział jak kiedyś wściekła się na Kajusza. Nie wiele brakowało, żeby stracił wtedy życie. Była młodziutka, ale zadziorna i imponowała mi tym. Chciałam się z nią przyjaźnić. Właściwie to w pewnym momencie już nie byłam dla niej wrogiem. Ona jednak była wtedy zakochana. Pojawił się problem, czyli intruz w postaci Carlosa. Saja musiała stracić dla niego głowę, skoro dała się wmanewrować w taką akcję, jak upozorowanie własnej śmierci–przyznała.

– Co działo się po tym pożarze?– zapytałem. Byłem ciekawy czy wspomni o ataku na Carlosa w górach.

– Cóż pewnie wiesz. Pamiętam cię. Teraz sobie przypomniałam, że kiedyś już się spotkaliśmy. To było wtedy, kiedy przyszedłeś ze swoimi ludźmi do siedziby, by ratować brata– przyznała.

– Cieszę się, że nie straciłem wtedy głowy. Teraz nie mógłbym podziwiać takiej cudownej istoty jak ty – Przyznałem z uśmiechem.

–Tak ja też się cieszę, że cię wtedy nie zabiłam – odparła.– Właściwie to nawet cię rozumiem. Rozumiem to dlaczego zaatakowałeś wraz ze swoimi ludźmi naszą siedzibę. Chciałeś ratować brata. Też mam brata i gdyby ktoś chciał go sprawdzić, ja również ryzykowała bym własnym życiem, by go ocalić– przyznała, a ja skinąłem głową. Wciąż trzymając się za ręce podążaliśmy pięknymi ulicami miasta podziwiając promienie słońca powoli schodzącego coraz niżej za horyzont. Zaczynało zmierzchać.

Look in my eyes Where stories live. Discover now