**2**

204 9 1
                                    

Nasze pokoje były przytulne, a mimo dość chłodnego początku szybko zaprzyjaźniłyśmy się z rodziną Cullenów. Po raz pierwszy od wielu wieków poczułam namiastkę tego, jak zachowuje się prawdziwa rodzina. Kiedy Carlisle wyruszał ze mną polować do domu mogli zaglądać żywi członkowie ich pokręconej rodzinki. Nessie i Jake nie byli na mnie źli i nawet kibicowali, kiedy zmagałam się z własną naturą, aby nie mordować niewinnych.

Nigdy więcej nie chciałam splamić rąk ludzką krwią. Nie po tym co zrobiłam kilka lat wcześniej. Właśnie uciekałam z Nowego Orleanu. Nigdzie nie mogłam zostać na długo. Miesiąc, czasem mniej i pojawiał się Carlos. Bawił się mną jak kot, który zapędza w sidła mysz wiedząc, że i tak prędzej czy później ta zostanie przez niego zjedzona.

Tego wieczoru siedziałam w hotelowym pokoju. Chwilę wcześniej rozmawiałam przez telefon z Emi. Nagle pokój wypełnił zapach róż. Był piękny. Rozejrzałam się wokół, lecz nigdzie nie dostrzegłam kwiatów. Potem pojawiły się płatki. Czerwone jak krew. Rozsypywały się wszędzie po całym pokoju. Zerwałam się z miejsca. Byłam przygotowana na spotkanie z Carlosem. Wtem na podłodze zamiast kwiatów ujrzałam leżącą Larissę. Cofnęłam się przerażona. Koszmar minionych wieków właśnie stał się rzeczywisty. Była nieskazitelnie piękna. Nagle jednak jej ciało zaczęło zmieniać się w proch, a oczy zaszły bielmem i patrzyły na mnie oskarżycielsko martwe jak u ryby.

Już nie wiedziałam czy to Carlos czy też Diego. Przecież to nie miało znaczenia. Obaj mnie nienawidzili. Zapłakałam głośno i opadłam na kolana. Byłam zmęczona. Właściwie tamtej nocy pragnęłam, by ze mną skończyli. Krwawe łzy spływały strumieniami po moich policzkach tak długo, że poczułam potworny ból. Głód był inny niż wszystkie. Wypadłam z budynku niesiona szałem. Nieopodal znajdował się mały sierociniec. Nie miałam pojęcia co robię, a kiedy odzyskałam nad sobą panowanie zastałam dwupiętrowy budynek pełen martwych dzieci. Czułam się pusta w środku. Zabiłam niczemu niewinne dzieci. DZIECI. Jeśli Carlos czy Diego widzieli mnie w tym szale, nie powstrzymali mnie, a to oznaczało tylko jedno. Nasza dawna miłość umarła wraz z Larissą.

Od tamtej pory nie widziałam żadnych sygnałów, że bracia mnie śledzą ani że depczą mi po piętach. Aż tydzień temu nim zdecydowałam się odwiedzić Cullenów dostałam wiadomość od nieznanego numeru.

od Boga któremu ludzką zapuszczono brodę


uciekaj

tam gdzie diabeł ma swoje młode

To musiał być Carlos. Nikt inny nie bawił by się ze mną w ten sposób. Coś we mnie pękło. Dosyć. Miarka się przebrała.

Dość uciekania. Kiedy tym razem za mną przybędziesz będę czekać. Skończmy to raz na zawsze - odpisałam i tak też musiałam przyjść prosić o pomoc tych, którzy dotąd wytrwali mimo, iż Aro ich nie cierpiał. Jeśli mój ojciec nie zaryzykował walki z nimi to musieli być naprawdę potężni.

-Jesteś podobna do Aro- odparł nagle Carlisle wyrywając mnie z głębokiego zamyślenia. Uśmiechnęłam się blado. Nie zauważałam podobieństwa do swojego ojca. Jednak inni mogli go szukać i nie mogłam się temu dziwić.

-W czym na przykład?- zapytałam, a on nie patrząc na mnie zaczął wyliczać.

-Jesteś niezwykle uparta. Potrafisz szczegółowo planować swoje działania. Masz w sobie radość przemieszaną z wielkim bólem, który widać tylko w twoich oczach, tak jak on- wyjaśnił wciąż podążając ścieżką. Las obdarował nas dzisiaj śpiewem ptaków, a jak na te tereny wyjątkowo nie padało.

-No może coś w tym jest. Dlaczego uważasz, że oczy mojego ojca wypełnia ból? Nigdy w jego oczach nie dostrzegłam cierpienia - odparłam spokojnie.

-A widziałaś jego oczy po tym, gdy Cię stracił?- zapytał, a ja zamilkłam. Przypomniałam sobie atak odmieńców. Manipulację Carlosa i spojrzenie mojego taty. Przerażone i pełne tęsknoty oraz bólu. Kochał mnie, a ja kochałam jego, lecz to jak on postrzegał świat mijało się z tym jak widziałam go ja sama. Powstrzymałam tamtą rzeź. Uchroniłam jego i Sulpicję, ale nie mogłam ujawnić przed nim, że żyję, bo nigdy nie pozwoliłby mi odejść.
-Tak też myślałem - odparł wciąż na mnie nie patrząc.

-Jakim prawem mnie oceniasz?

-Nie oceniam. Nie mam zamiaru wtrącać się w sprawy, których biegu nie znam, ale Aro i ja przyjaźniliśmy się wiele lat i w sumie nadal jest między nami stara sympatia, a za każdym razem kiedy cię wspominał mówił z czułością i żalem, jakby chciał oddać wszelkie dobro czy własne życie, by móc chociaż raz jeszcze cię zobaczyć. Kochał cię i pewnie nadal kocha, a będąc rodzicem nikomu nie życzyłbym poczuć co to strata dziecka. Nie wyobrażam sobie jaki to wielki ból - odparł i wtedy zmierzył mnie wzrokiem. - Na aż tak wielką karę zasłużył? Cierpieć przez wieczność ?- zapytał najwyraźniej nie oczekując odpowiedzi, bo nagle rzucił się biegiem do domu.

Zostałam w tyle. Po tym co powiedział musiałam pobyć sama i pomyśleć. Nie chciałam, by mój ojciec cierpiał, ale wiedziałam , że gdybym teraz się do niego odezwała naraziłabym go na niebezpieczeństwo. Carlos i Diego przyszli by po mnie choćby i do Volterry. Miałam szansę rozprawić się z nimi tutaj. Na gruncie chronionym przez potężną rodzinę utalentowanych wampirów. Musiałam chwytać szansę jaką dawał mi los.

Może kiedy to wszystko dobiegnie końca zjawię się przed Volturie i przeproszę ojca za to wszystko. Teraz jednak musiałam stoczyć własną wojnę i przede wszystkim przeżyć. Wiedziałam, że gdyby utracił mnie drugi raz nie zniósł by tego. Miałam jednak nadzieję, że uniknę kostuchy.

***
Siedziba Volturie, Włochy

Kiedy z samego rana do sali wpadł jeden z najstarszych strażników Aro pozwolił mu podejść bliżej swego tronu. Marek nie był zadowolony z tak nagłej wizyty, w dodatku niezaanonsowanej, ale zachował swoje narzekania na później.

-Panie-strażnik skłonił się nisko i wyjął z kieszeni kopertę.

-Mam nadzieję Octawianie, że twoje wtargnięcie ma jakiś ważny powód - zgromił go wzrokiem Aro i chwycił w dłonie podaną mu przez niego kopertę. W środku znajdował się plik zdjęć. Świetnej jakości fotografie przedstawiały młodą dziewczynę siedzącą w parku wraz z równie młodą towarzyszką. Nagle jedno ze zdjęć ukazało zbliżenie na oczy jednej z nich. Aro opadł na swój tron niczym rażony prądem człowiek. Caius zaniepokojony zerwał się z miejsca, ale Aro dał mu znak dłonią, aby ten pozostał na swoim miejscu. Oczy, które wpatrywały się w Aro z fotografii należały do jego córki. Nikt inny nie miał takich oczu, a to mogło znaczyć tylko tyle, że Saja żyje. Jednak większy ból sprawiała mu teraz świadomość, że od tylu wieków nie przyszła do niego i nie dała choćby znaku życia.

Mogła to być także iluzja. Okrutna iluzja, która mogła należeć do jednego parszywego wampira i jeśli ten śmieć wrócił, by w ten podły sposób z niego zadrwić to nie ma takiego piekła, jakie on sam zgotuje mu tu na ziemi. Cały ten parszywy klan odmieńców zapłaci mi za to, że straciłem jedyne dziecko.

___________________________

Kolejny rozdział.

Nawet nie wiecie jak się cieszę, że w końcu ruszyłam z trzecią częścią.

Ta o dziwo pisze się lżej niż poprzednie. Będzie wiele ciekawych momentów. Przynajmniej mam nadzieję, że takie będą 😆

Wam pozostaje tylko czytać i cierpliwie czekać na kolejne rozdziały 😘😘😘😘

Pozdrawiam

Roxi

Look in my eyes Where stories live. Discover now