Rozdział 19

293 40 138
                                    

Następnego dnia, gdy Louis wyszedł z pracy, prawie pędził do domu, żeby wziąć Clifforda na spacer. Był w wyśmienitym humorze, więc nawet, gdy mijał matkę w progu, posłał jej uśmiech i życzył miłego wieczoru. Kobieta była tak zaskoczona, że nie poruszyła się przez kilka minut po tym, jak Louis wyszedł z domu.

To sprawiło, że chciał się śmiać.

Nie miał jednak na to czasu, ponieważ spieszył się na ich ławkę. Wiedział, że Harry będzie tam na niego czekał, więc nie chciał się spóźniać, a po drodze planował kupić mu różę. Może to nie było wiele, ale Louis tak właśnie wyobrażał sobie romantyczne gesty.

Leżąc poprzedniej nocy w łóżku, wciąż czuł pocałunki Harrego na swoich wargach. Czuł jego słodki smak, który powodował u niego zawroty głowy. Czuł jego dłonie na swoich udach, w dole kręgosłupa i na karku. Skóra w tamtym miejscu wciąż go mrowiła, choć wziął długi, gorący prysznic.

Nie mógł zasnąć, ale był dziwnie wypoczęty, gdy podniósł się rano z wygodnej pościeli. Uśmiech nie schodził z jego warg, a myśli koncentrowały się tylko na młodszym chłopaku. Jego strach i niepewność zniknęły, a na ich miejscu pojawiła się ekscytacja. Louis cholernie nie mógł się doczekać, aż zobaczy go ponownie; zobaczy w bladym świetle księżyca, i pocałuje przy dźwiękach nocy.

Dlatego wbiegł na wzgórze, z różą w dłoni i szczekającym psem po jego lewej stronie. Harry widział ich już z daleka. Nie mógł nic poradzić na to, że wstał i rozciągnął ramiona, żeby obdarzyć Louisa jednym z najciaśniejszych uścisków.

- Hej – sapnął przy jego lokach, obejmując ciasno talię młodszego chłopaka. Pocałował szybko jego policzek, a później oparł czoło na jego ramieniu, uśmiechając się jak szaleniec.

- Hej – Harry wyszczerzył się tak szeroko, że rozbolały go policzki. Chichy chichot ciągle opuszczał jego wargi.

- Mam dla ciebie różę – wymamrotał Louis, a jego głos nikł w skórze chłopaka. – Lubisz kwiaty?

- Uwielbiam – skinął. – I ja też mam różę dla ciebie – powiedział, po czym wyplątał się z ramion Louisa, by sięgnąć do białego kwiatu, który leżał na ławce.

- Harry...

- Chyba pomyśleliśmy o tym samym, prawda? – zaśmiał się i wyciągnął dłoń z różą w stronę Louisa.

Szatyn cieszył się, że może go widzieć w zapadającym mroku. Widział jego zaczesane do tyłu loki, miękkie policzki, w których pojawiły się dołeczki, i pełne usta, które rozciągały się w uśmiechu. Wciąż nie potrafił dostrzec wszystkiego, ale to mu wystarczało, żeby nie móc przestać się gapić. To był pierwszy raz, gdy widział Harrego tak dokładnie.

A on czuł to samo, wpatrując się w Louisa. Mógł go sobie dokładnie wyobrazić, gdy dotykał jego ramion i twarzy, ale widzenie go było czymś innym; czymś, co powodowało, że Harry czuł motylki w swoim brzuchu.

Tak bardzo chciałby go zobaczyć za dnia...

- Pocałujesz mnie? – szepnął Louis, gdy wymienili się kwiatami, nie pozwalając swoim oczom odejść od twarzy tego drugiego. Mógłby się patrzeć na Harrego już do końca świata, ale pocałunek był tym, czego chciał najmocniej. – Skarbie – dodał po chwili, dostrzegając, jak chłopak zagryza dolną wargę.

- Czekałem na to cały dzień – odparł równie cicho. Zarzucił ręce na ramiona Louisa, plącząc dłonie za jego karkiem, i przyciągnął go blisko.

- Ja też – zachichotał, zaciskając palce na materiale koszulki Harrego. – Nie mogłem się skupić na niczym innym.

- Więc po prostu mnie pocałuj, głupku – uśmiechnął się i przymknął oczy.

Stories told by night || Larry StylinsonWhere stories live. Discover now