Rozdział 14

308 42 185
                                    

Odkąd Louis i Harry zaczęli się regularnie spotykać, minęły trzy miesiące. Widzieli się niemal codziennie, choć młodszy czasem ostrzegał przyjaciela, że nie zjawi się kolejnego dnia na ławce, musząc zostać w domu, ponieważ jego mama wzięła sobie do serca ich obietnicę o wspólnym spędzaniu wolnego czasu. Obaj jednak byli z tego bardzo zadowoleni, a Louis wciąż lubił samotność i ciszę.

Chociaż i tak wciąż wolał spędzać wieczory w towarzystwie Harrego.

Właściwie tylko czekał, aż zajdzie słońce.

Niestety, z dnia na dzień zachodziło później, a oni nie odważyli się jeszcze przyjść na ławkę, gdy słońce oświetlało ich twarze. Nie wiedzieli, czemu tak postępują, ale bali się zerwać tę tradycję. Tak, jakby mrok ich wychował i pilnował. Sprawiał, że czuli się wolni i szczęśliwi.

Czasem zagubieni.

Ale wtedy splatali razem swoje palce i było trochę lepiej.

- Harry? – zapytał Louis, gdy chłopak od kilku minut milczał, głaszcząc tylko Clifforda, który opierał się o jego kolano. Obaj lubili ciszę, ale ta była niezręczna; zimna i bolesna. Szatyn wiedział, że coś musiało się stać.

- Tak? – mruknął, nie unosząc nawet głowy. Jego ramiona były zapadnięte w ten charakterystyczny sposób. Harry robił tak za każdym razem, gdy czuł się niekomfortowo, gdy coś go dręczyło. Pochylał się i garbił, jakby chciał się ukryć.

- Czy coś się stało? – znów zapytał. Wolno przesunął dłoń po udzie chłopaka, ale ten nie drgnął. Jego palce wciąż były wplątane w ciemną sierść Clifforda, a głowa wisiała między barkami. – Coś w szkole? – nalegał.

- Myślisz, że gdybym cię nie poznał, byłbym właśnie całkiem pijany? Przecież jest piątek...

- Harry, o czym ty mówisz? – Louis zmarszczył brwi i przeniósł dłoń na ramię chłopaka, ciągnąc go lekko, ale stanowczo w swoją stronę. Wypuścił długo wstrzymywany oddech dopiero wtedy, gdy młodszy mu uległ i oparł skroń o Louisowe ramię.

- Stałem się nikim w oczach moich znajomych, odkąd nie chodzę na imprezy – wyznał, ale jego głos był zaskakująco spokojny. Louis dla bezpieczeństwa objął go w pasie. – Nie brakuje mi tego. Ani imprez, ani ich wszystkich, ale... To dla mnie dziwne, wiesz? Że moją wartością przez te wszystkie lata była ilość urządzonych imprez. To trochę boli.

- Ale ty wiesz, że to nieprawda – powiedział cicho, zacieśniając uścisk. – Wiesz, że oni nie są szczerymi przyjaciółmi.

- Wciąż znajdują wiele okazji, by mi dokuczyć – westchnął i zacisnął mocno powieki.

Louis zagryzł dolną wargę. Bolało go to, gdy Harry był tak smutny. Dryfował wtedy na fali łez, a szatyn nienawidził słyszeć, jak chłopak płakał. Sprawiało to, że coś boleśnie zaciskało się w jego piersi. – Dokuczyć? – zapytał cicho.

- To głupie docinki, ale gdy jest ich tak wiele, trudno mi je olać – odparł, wtulając się w ciepłe ciało Louisa, gdy po jego ramionach przebiegł chłodny podmuch letniego wiatru.

Harry właściwie nie wiedział, czemu tak bardzo lubił przytulać się do swojego przyjaciela. Zawsze znajdował sobie jakąś wymówkę. Raz było mu zimno, więc chciał się ogrzać. Innym razem bolała go głowa albo chciało mu się spać. A czasem przytulał się do Louisa, bo sam Louis przyciągał go do swojego boku.

Próbował sobie wmówić, że to nic nie znaczyło.

Ale znaczyło i czuł się z tym dziwnie dobrze.

- Wiem, Hazz – skinął. – Wiem, jaki jesteś delikatny.

- Dla niektórych jestem zwyczajną pizdą – wzruszył ramionami, a Louis zacisnął szczękę. Jego zęby zgrzytnęły.

Stories told by night || Larry StylinsonWhere stories live. Discover now