Rozdział 2

366 48 159
                                    

- Uciekłem z imprezy – za plecami Louisa rozległ się pijany chichot.

Był piątek. Zimny wiatr owiewał policzki i szyję Louisa, który próbował zakopać się jak najgłębiej w swojej grubej, szarej bluzie. Nie rozumiał, czemu za każdym razem marznie. Przychodził tu od miesięcy, prawie roku; w zimę, gdy jego palce zamarzały na kość, a papieros chybotał się w zasinionych wargach, w wiosnę, gdy wieczory czasem przynosiły przymrozki, w lato, gdy pocił się i stękał z duszna, i w jesień, gdy deszcz spływał mu po karku. I nieważne, jak dobrze próbował się przygotować, biorąc parasol, dodatkowy szalik, chowając czapkę w kieszeni kurtki – zawsze, ale to naprawdę zawsze coś było nie tak, a Louis nie mógł czuć się w stu procentach zrelaksowany.

Ostatnio stwierdził, że chłód aż tak mu nie przeszkadza. Co prawda jego dłonie bolały i prawdopodobnie ich skóra była odmrożona, odkąd czerwone plamy i szorstka faktura widniały na nich cały rok, ale Louis nie lubił się tym przejmować. Tak samo, jak tym, że często miał katar, kaszlał i drapało go gardło. Albo czuł się rozpalony, bolały go mięśnie i czuł, jakby coś rozrywało mu czaszkę.

To było zbyt błahe, by Louis się tym przejął.

Lubił się skupiać na Cliffordzie, który merdał ogonem koło jego nóg, opierając swój pyszczek na jego lewej stopie. Chłopak kochał to uczucie ciepła w piersi, gdy jego pies był szczęśliwy i wdzięczny, a on po prostu brał go ze sobą, by nie spędzić całej nocy w samotności.

Cóż, teraz nie był samotny i to go zaintrygowało.

Ponieważ Louis znał ten głos.

- Oh, to ty, Harry? – chrząknął, spuszczając nieco głowę.

Chłopak ciężko opadł obok niego, opierając się plecami o ławkę. Dziś się nie śmiał. Był wręcz zbyt cichy, i gdyby Louis nie znał tego głosu, wspominając przez cały tydzień, jak w zeszłą sobotę żartował z pijanym Harrym, pomyślałby, że to pomyłka.

- Louis! – zawołał po chwili, jakby słowa szatyna docierały do niego z gigantycznym opóźnieniem. – Wow... Hej, cześć.

- Cześć – odpowiedział, czując, jak kącik jego ust idzie nieco w górę. – Zawsze zagadujesz obcych ludzi w parku?

- Um, nie... – zmieszał się, podkurczając nogi, by zwinąć się w kulkę na krańcu ławki. Louis spojrzał w bok, a widząc, że Harry balansuje na krawędzi siedzenia, coś drgnęło w jego umyśle.

- Spadniesz – powiedział, siląc się, by ostry ton nie był zbyt odstraszający.

- Nie udawaj, że to robi ci różnicę – westchnął Harry, opierając czoło na swoich kolanach.

Louis westchnął ciężko i długo, zanim odwrócił się i zaczął stukać palcami o swoje udo.

- Nie chciałbym podnosić twojego pijanego tyłka z błota – jego głos był surowy, a brwi ściągnięte na czole. – W tym stanie nie podniósłbyś się sam.

- Hmm... jesteś niemiły, ale chciałbyś mi pomóc – mruknął, skręcając głowę w przeciwnym kierunku, byle dalej od Louisa, którego i tak nie widział w mroku nocy. – Jesteś taki...

- Jaki? – niemal warknął.

- Inny – skończył, wzdychając pod nosem. Jego głos był delikatny, cichy i drżący. Właściwie cała sylwetka Harrego drżała. Chwiał się, balansując stopami na krańcu ławki, próbując docisnąć swoje pośladki do oparcia. Louis miał wyrzuty sumienia.

- Nie chciałem być chujem – wyznał równie cicho, zerkając na chłopaka. – Po prostu naprawdę nie chciałbym zbierać cię z tego błota. Jest zimne, oślizgłe i... mokre – wykrzywił usta w grymasie, mając nadzieję, że Harry się zaśmieje.

Stories told by night || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz