Jeden

128 6 1
                                    

Dom

Letnie słońce  rozgrzewało jej policzki do czerwoności leżąc na suchej, zielonej trawie pośród stokrotek

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Letnie słońce  rozgrzewało jej policzki do czerwoności leżąc na suchej, zielonej trawie pośród stokrotek. Była to dziewczyna o pospolitej urodzie. Rozczochrane płomienne włosy ułożone w nieładzie na trawie przypominały kształtem ogień trzaskający w kominku. Na drobny nos padał cień trzymanej w górze książki.

Na niebie nie było ani jednej chmury, czerwcowe popołudnie zapowiadało się doskonale.
Ptaki wylatywały z gniazd śpiewając cudne pieśni nad głową Lawendy. Z tyłu rosła majestatyczna wiśnia, której liście opadały na twarz dziewczyny, a dookoła unosiła się przepiękna woń kwiatów.

Zaledwie wczorajszy dzień wydawał się burzliwą mieszanką natury i losu życia.

Wybiegła na deszcz w szmacianych butach, co chwilę wstępując w coraz to głębszą kałużę w pośpiechu kierując się do najbliższego dworca. Pozostawiając za sobą grzmoty piorunów, zmachana wskoczyła do wagonu. Usiadła przy oknie z ciężkim oddechem, żegnając się z ukochanymi miejscami pełnymi wspomnień.

„Za domem tęsknić nie będę" pomyślała. Znając historię tej dziewczyny nie można się dziwić takim myślom. Matka jej – kobieta niezmiernie surowa, której nigdy nie dało się dogodzić, mająca ogromne standardy nie potrafiła pokochać córki w należyty sposób. Lawenda już jako małe dziecko nauczyła się, że emocje to sprawa bardzo intymna i nie powinno się z nimi obnażać wśród ludzi. Zawsze szlochała cichutko w poduszkę, panując nad własnym oddechem. W dzień unikała matki jak ognia, niestety jednak jej włosy - rzucające się w oczy płomienie nie odstępowały jej na krok. Rodzicielka jej obdarzona była jaśniutkimi zakręconymi włosami, zawsze ściętymi do ramion, figurę miała zaokrągloną, a usta czerwone niczym dojrzały pąk róży. Z daleka można by twierdzić, że jest aniołem zesłanym przez Stwórcę z Niebios, jednakże określenie to wielce mijałoby się z prawdą.

Ojciec jej natomiast, był człowiekiem pracowitym o sercu tak wielkim jak słonce. Kochał on swoją córkę najbardziej na świecie i zawsze gdy tylko miał okazję wręczał jej kwiat lawendy. Jednak jej imię brzmiało zupełnie inaczej, zwykle i prosto – Alicja. Dziewczyna nie posługiwała się pierwotnym imieniem, gdyż takie samo nosiła również jej mama. Jednak niewiele wspólnego miała z tą kobietą, nie chciała być kojarzona z osobą przez którą tak bardzo cierpiała.

Lawenda zapukała do drewnianych drzwi pomalowanych niebieską farbą. Drzwi otworzyła kobieta o serdecznym uśmiechu, miała na sobie zżółknięty fartuszek, a pod nim czerwoną suknię. W momencie gdy Lawenda przekroczyła próg nawiedziło ją bardzo silne uczucie. Jakby od zawsze należała do tego miejsca.

- Czekaliśmy na panią – rzekła uprzejmie Urszula. Lawenda skinęła głową w geście powitania, pozostawiając bagaż w przedsionku. Dom, w którym się znajdowała był wielki. Schody pięły się w górę z cztery piętra, a dookoła było mnóstwo przestrzeni. Wchodząc na lewo od drzwi – mieściła się sala wypoczynkowa, dalej biblioteka i gabinet, a naprzeciwko okna ukazującego kwiecisty ogród stało stare, białe pianino, z prawej zaś strony była kuchnia, jadalnia i łazienka oraz inne niezbadane pokoje.

- Witaj Alicjo, bardzo się cieszę, że w końcu możemy się poznać – zaczęła mówić kobieta o włosach czarnych niczym turmalin. Ubrana bardzo schludnie i kulturalnie w suknię za kolana koloru porannego nieba. – Pewnie jesteś bardzo zmęczona, Urszula zaprowadzi cię do pokoju, a potem zawołamy na obiad. Witaj w domu – zakończyła uśmiechem.

- Lawenda jeśli łaska, dziękuję – wtrąciła niepewnie dziewczyna po czym wykonała polecenie. Poszła za służącą na najwyższe piętro do pokoiku kończącego korytarz. Pomieszczenie posiadało jednoosobowe łóżko obłożone mnóstwem poduszek, drewnianą szafę ze skrzypiącymi drzwiami, białe biurko oraz lustro. Było skromnie ale użytecznie. Odłożywszy rzeczy na lewo od drzwi, spojrzała na własne odbicie, w którym ujrzała tak dobrze znaną sobie twarz. Z wiekiem zaczęła się zmieniać, bo Lawenda miała już skończone 20 lat. Na jej nosie nigdy nie pojawiły się żadne piegi, za to często różowiały jej poliki od ciepła, bądź od silnych emocji. Była piękna, ale nie umiała sama tego dostrzec. 

Zwiędłe kwiatyWhere stories live. Discover now