| knieje

267 29 18
                                    

— Juliuszu. Masz może częć i chas na, znaczy, chęć i czas na jakiś, nie wiem, spacer? Wiesz, przydałoby Ci się, tak na odporność pochorobową, no i znam ładną trasę, wybiega trochę w las, ale można się przejść dosyć szybko. Znaczy jeżeli nie chcesz, to nie musimy, absolutnie, ale fajnie by było gdybyś się zgodził. To jak? Spacer ze mną. Tak. Mówiłem już zresztą o wszystkim. Co na to powiesz?

— Żeś głupi.

Adam zadarł wzrok ku sufitowi, policzył w myślach do dziesięciu dla zwyczajnego opanowania nerwów, po czym powrócił spojrzeniem w kierunku dosyć, nie oszukujmy się, zdegustowanej jego umiejętnościami Celiny. No dobra, może i jego przemowa nie była szczytem elokwencji i faktycznie brzmiała nieco niezgrabnie, aczkolwiek liczyły się chęci! Nie było potrzeby od razu tak bardzo podcinać mu skrzydeł. To było straszliwie demotywujące, a przynajmniej tak planował to określić.

— Celina, no! Ja się staram!

— Ale wiesz, że na co dzień gadasz z nim bez takiego przygotowania i Ci idzie, prawda? Po prostu zachowuj się tak, jak zawsze.

— No ale… Ugh. Wiesz, o co mi chodzi i dlaczego tak koniecznie chcę spędzić z nim trochę czasu, sama dałaś mi cały wykład co mogę zrobić i czego raczej unikać.

— I właśnie dlatego nie powinieneś się tak tym denerwować.

— I właśnie dlatego mam prawo się denerwować! No nie powiesz mi, że Ty podchodziłaś na zupełnym luzie do podobnych spotkań z Hersylią jeszcze ten rok, czy ile to było, temu.

Trafił. Widział to po nieznacznym zmieszaniu na twarzy Szymanowskiej, która jednak opanowała się szybko, unosząc brwi demonstracyjnie i przesuwając spojrzenie z jednej ściany na drugą (po drodze ominęła nim całą postać Mickiewicza, co za dobrze mu nie wróżyło).

— Na pewno bardziej niż Ty do Juliusza teraz, Adam. Albo się ogarniesz i jakoś to… No, ogarniesz, albo to ja się tam pofatyguję i pogadamy z księciem o tym i owym. Na przykład o tym, że jesteś podekscytowany perspektywą spotkania go bardziej, niż byłeś wtedy kiedy Puszkin zaprosił Cię na jakąś wycieczkę krajoznawczą z której wróciłeś podejrzanie zadowolony. O, najlepiej to ogólnie porównam to, jak traktowałeś poprzednie partnerki i partnerów z tym, jak traktujesz jego. Zaufaj mi, jest sporo wspólnego. Na przykład z Ksawerą…

— Oboje wiemy, że tak z nim nie porozmawiasz.

— Ja nie, ale moja dziewczyna, która przecież jest siostrą Twojego księcia, może dziwnym trafem nabrać ochoty na osobliwe plotki z bratem. Męska decyzja, Adam, bo znając Twoje podejście do takich spraw, zdecydujesz się na to teraz albo za następne dwa lata.

Pomocnik medyka westchnął w sposób, w jaki czasem wzdychają żołnierze przed samym rzuceniem się do bitwy i rozluźnił dłonie, które dotychczas nerwowo zaciskał i splatał na rozmaite modły. Z ceremonialną uwagą poprawił połowicznie spięte w kok włosy, przygładził ich część puszczoną luźno i uśmiechnął się lekko, chociaż przez pierwszy ułamek sekundy wyglądał, jakby ktoś wepchnął mu do gardła wcale spory kawałek cytryny.

— No dobra. Idę. Tak.

— Dobra decyzja, tak sądzę.

— Ale będziesz trzymać kciuki?

— Tak.

— Pochowasz mnie z którymś dramatem Szekspira, jak mi nie wyjdzie?

— Nie nastawiaj się negatywnie, Adam.

— A może ja nie powinienem się mu tak narzucać?

— Adam, na litość. Po prostu już tam idź.

𝐀𝐑𝐈𝐒𝐓𝐎𝐂𝐑𝐀𝐓𝐈𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Where stories live. Discover now