| następstwa

340 30 131
                                    

Cyprian nie mógł powiedzieć, żeby bawił się zupełnie źle. Zygmunt z początku dotrzymywał mu wcale dobrego towarzystwa, uśmiechając w ten swój czarujący sposób i rzucajac nieśmiesznymi anegdotami, które jednak w jakiś sposób wywoływały u Norwida uśmiech, czasem nawet to półchichotowe wypuszczenie powietrza nosem. Czasem tylko przystawał żeby z kimś pokonwersować w oczekiwaniu na część formalną balu, a po niej — czego prawie nie dało się zauważyć, ale artysta dał sobie z tym radę — stał się nieco bardziej spięty. Kiedy jego partner wpadł na swoją dawną znajomą jeszcze z Blincorvum, Marię, z którą kontakt urwał mu się rok czy dwa temu, Krasiński ulotnił się, tłumacząc mgliście że ma coś do załatwienia chwilowo z księciem Słowackim, zaraz wróci, naprawdę. Kobieta odsłoniła część zębów, uśmiechając się przyjaźnie do Cypriana.

— No ładnie, ładnie, Cypek. Co jak co, ale króla się z Tobą nie spodziewałam.

— Nie mów, że przyszłaś z królową, bo Ci nie uwierzę.

— Czarujący jak zawsze. Jestem z Ludwikiem, bo Ferenc w końcu zaprosił tego swojego gwardzistę, a Spitz tak czy tak szukał kogoś, kogo weźmie w charakterze platoniczno—reprezentacyjnym. No a kim jestem żeby odmawiać, kiedy bal w pałacu woła?

Uniósł brwi, zestawiając teraźniejszy wizerunek Marii z tym, co sam pamiętał. Nadal miło im się rozmawiało, ale kiedyś była bardziej delikatna, niewinna wręcz w ten uroczy, stonowany sposób. Zmieniła się i musiał to przyznać.

— Nadal grywasz na dworach?

— To dobra fucha, zawsze jakaś rozrywka, a z takim Spitzem można całkiem miło poplotkować. O ile nie wpada w lingwistyczną fiksę, wtedy to ja protestuję i porozumiewam się tylko klawiszami, dopóki on nie skapituluje.

— Niezły system.

— No, Ty byś chyba musiał pędzlami o płótno stukać.

— Nieśmieszne.

— Po prostu Ty tego nie doceniasz. Cały Cyprian Norwid, mroczny artysta z dalekiego hrabstwa Torraera, którego całe rodzeństwo jest wesołe i miłe, tylko on jakiś taki ponury. Czy to przez opary farb? Tego nie wie nikt.

Trzeba tutaj podkreślić, że artysta naprawdę chciał w tej chwili prychnąć wyniośle, żeby zademonstrować swoje święte oburzenie. Pomińmy łaskawie fakt, że w istocie przydusił lekki śmiech, przy czym jego próby groźnego zmarszczenia brwi wyglądały wręcz komicznie. Właściwą sobie chłodną aurę odzyskał dopiero po kilku sekundach, ale co Maria zobaczyła, tego Maria mu nie przepuści. Miał chyba pecha.

— Jesteś okrutna. I nieczuła. Jak możesz robić coś takiego biednemu malarzowi?

— Jak biedny malarz może śmiać się z takich rzeczy? To dopiero nie do pomyślenia.

— Wredota. Zdaje mi się, czy byłaś jakaś milsza kiedy miałaś piętnaście lat?

— Bardziej pod kontrolą matki, ale jak wolisz to tak nazywać… W każdym razie, niech żyją medycy i oświadczenia o dojrzałości! Nie wiem, czy też tak działasz, ale ja zwiedziłam dzięki temu już tyle miejsc, że automatycznie kojarzy mi się to z wolnością. Niedługo mam grać w Blincorvum, u któregoś Potockiego.

— Ładnie. Ja na razie mam portrety u rodziny królewskiej do wykonania, ale zapłata będzie taka że spokojnie kilka miesięcy pociągnę, nawet w podróży. Chyba wpadnę zobaczyć, jak grasz.

— Oczekuję żarliwych owacji, wiesz.

— Najpierw to musisz zasłużyć, Rysiu.

Uśmiechnął się, wyraźnie wpadając w szampański, jak na siebie, nastrój. Miał właśnie zaczynać z kolejną partią uszczypliwości kierowanych w kierunku przyjaciółki, kiedy usłyszał najwyraźniej zwracającą się do niego Delfinę. Widząc ją i słysząc ton głosu arystokratki, Maria taktycznie mruknęła coś o tym, że Spitz mnie woła, chyba muszę znikać i ulotniła się z pola widzenia malarza. Ten przeklął w duchu obecność Potockiej w tej chwili i odwrócił się do niej, tracąc z twarzy radosny wyraz. Ona też zresztą nie wyglądała na najszczęśliwszą.

𝐀𝐑𝐈𝐒𝐓𝐎𝐂𝐑𝐀𝐓𝐈𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Where stories live. Discover now