| celebracja

365 28 77
                                    

Salomea Słowacka—Bècu cały czas miała w swoim wyglądzie coś nieuchwytnie szlachetnego. Może czarne loki, z nitką lub dwoma siwizny w całej ich burzy, zwykle ujarzmiane w luźny kok. Może ciemne, mądre oczy, w których z dobrym oświetleniem pojawiały się złociste plamki. Rumieniec, niepasujący do wizerunku klasycznego arystokraty, rzadko kiedy schodzący jej z twarzy i łagodzący zdecydowanie jej wizerunek, do spółki z nieodłącznym, spokojnym uśmiechem. Nie zadzierała co prawda głowy, ale i tak trzymała się prosto, z pewną szlachetnością i niewymuszoną gracją, jak to nieczęsto bywa. Na codzień nie nosiła szczególnie strojnych sukien, z biżuterią ograniczając się jedynie do bransoletki zaręczynowej od Euzebiusza i takiegoż naszyjnika od Augusta. Nie wiedząc nic na temat tej kobiety, możnaby ją wtedy wziąć za jakąś pomniejszą baronową, ba, może hrabinę, ale nie do końca przypominała zwyczajową królową. Jednak na oficjalnych spotkaniach, kiedy musiała wyglądać reprezentacyjnie i robić wszystko to, co do królowej na oficjalnych spotkaniach należało, jej królewskość wręcz z niej emanowała.

Do Juliusza to wszystko docierało najczęściej podczas Długonocy, kiedy razem z ojczymem i siostrami stał obok niej na samym rozpoczęciu uroczystości. Jego rodzicielka prezentowała się nienagannie, w ciemnozielonej sukni z marszczonym trenem, włosach miękko opadających na odsłonięte ramiona i wsuniętym w nie lellivańskim diademem, który zastąpił niepraktyczne i ciężkie korony. Wyglądał jak splecione ze sobą cieniutkie, złote gałązki z umiejscowionym centralnie szmaragdem; Juliusz mgliście przypominał sobie, że w pierwszą Długonoc po śmierci taty zdjęła go zaraz po części oficjalnej. Poprawił lekko złotą spinkę przy mankiecie koszuli.

— Blincorviańczycy, lellivańczycy. Jak co rok, zaczyna się najdłuższa noc, którą dla wszelkiej pomyślności powinno się świętować, tak jak robili to ostatni władcy sprzed Rozłamu. Oni, ze względu na różnice między sobą, zdecydowali się podzielić ziemią nad Vendurią, ale zachować wspólne obyczaje, język i pozostać w przyjaźni, a Pakt Rozdzielny podpisali właśnie w ten dzień, ponad tysiąc lat temu. Przez ten czas nic nas nie rozdzieliło i, zgodnie z duchem Długonocnych spotkań, niech wszystko w tym ładzie i szczęściu pozostanie. Księżyc już podniósł się na właściwe mu miejsce, a spotkanie zaczniemy razem z pierwszym opadem śniegu, który kończy Długonoc, przestając prószyć o wschodzie słońca. Niech w tym roku pomyślność dopisze nam jeszcze bardziej, niż w poprzednich latach. Zdrowie zgromadzonym!

Uniosła ręce, składając je w gest mający tradycyjnie chronić zgromadzonych, a za wielkimi oknami w sali bankietowej, jak na komendę, z nieba zaczęły spadać pojedyncze białe drobiny. Tłum zaszumiał z podziwem, zaraz potem odpowiadając królowej zgodnym "zdrowie zgromadzonym!". Chwilę później zaczął się zwyczajowy gwar, służba zaczęła wnosić na stoły właściwe dania mające stanowić kolację, muzycy dostrajali ostatnie instrumenty i cały szyk wśród gości zaczął się nieco rozwiązywać, wprowadzając atmosferę swobody. Salomea odwróciła się do rodziny, przybierając na twarz promienny uśmiech.

— No to co, kochani. To na dziś koniec z królowaniem, trzeba iść i się trochę wybawić!

— Jasna sprawa, pani mamo. Świetnie pani wyszło to z tym śniegiem, robiło wrażenie.

— A, bo Andrzej coś napomknął że zacznie padać trochę przed końcem pierwszej kwarty wieczoru i akurat trafiłam. Jak na niego wpadniecie, to podziękujcie mu ode mnie i przekażcie, że wpadnę po balu na tą malinówkę.

Aleksandra, Hersylia i Juliusz kiwnęli zgodnie głowami, prawdopodobnie będąc już myślami przy dalszym ciągu imprezy. August natomiast odchrząknął, zwracając na siebie uwagę żony i przygładzając lekko włosy.

— Mea? Chyba zaraz zagrają walca na modłę zachodnią i myślałem, skoro to Twoja ulubiona odmiana, to chciałabyś może zatańczyć?

Kobieta zaśmiała się nieznacznie, przyjmując wyciągniętą rękę doktora i przysuwając się nieco bliżej. Oczy błysnęły jej lekko, jak zawsze, kiedy była z czegoś szczerze zadowolona; zawsze ujmowało ją to, że Bècu zapamiętywał takie detale praktycznie na równi ze swoimi patomorfologicznymi szczegółami z grubych podręczników. A, trzeba przyznać, jako eks—wykładowca musiał ich znać naprawdę sporo.

𝐀𝐑𝐈𝐒𝐓𝐎𝐂𝐑𝐀𝐓𝐈𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Where stories live. Discover now