| lawiracja

555 38 67
                                    

— I chyba właśnie dlatego ojciec bał się mnie zostawić z jakimikolwiek moimi rówieśnikami, aż do moich dwunastych albo jedenastych urodzin.

Wbrew pozorom i jakimkolwiek skojarzeniom, jakie mogą nasunąć się na myśl po tego rodzaju wypowiedzi, Zygmunt zakończył właśnie jedną ze swoich starannie ubieranych w ładne słowa anegdot, spoglądając kątem oka na spacerującą obok niego Elizę. Ta poprawiła nieco ułożenie szala na ramionach — był listopad, nawet w takim ciepłym regionie kontynentu jak Wielkie Księstwo Blincorvum było chłodnawo — i zachichotała lekko, wyrażając uznanie dla wybitnego poczucia humoru swojego towarzysza. Żeby uściślić, znajdowało się ono mniej więcej na poziomie pięćdziesięcioletniego nudnego kawalera, ale Branicka wydawała się tak czy tak, nieco rozbawiona. Wniosek był więc, jak dla Krasińskiego, przerażająco oczywisty. Albo go lubiła lubiła, albo po prostu miała podobny smak w żartach. Obie perspektywy zdecydowanie go zadowoliły, bo sam przed sobą nawet przyznał, że zdążył się nieco zauroczyć drobną figurką hrabiny, z jej naturalnie wyrazistymi ustami w kształcie nieomal serduszka i tęczówkami przypominającymi kolorem lapisy lazuli, które widywał czasami w biżuterii innych arystokratek.

— Jej, musiałeś być naprawdę nieśmiałym dzieckiem. Naprawdę przyjaźnisz się tak prywatnie z księciem Słowackim? Wydawało mi się, że królowie i królom równi dogadują się wyłącznie w sprawach biznesowych.

— Jest miły, ale kiedyś był strasznie hiperaktywny, a potem przygnębiony, potem znowu hiperaktywny, a teraz mu się chyba wyrównało. Sympatyczny chłopak, muszę was kiedyś zapoznać.

— Jesteś bardzo ludzki. W sensie, nie odbierz tego źle, ale jak widywałam Cię na tych wszystkich świętach i paradach i tak dalej, no i rodzice dali mi do zrozumienia że bez znajomości najwyższego sortu etykiety nie mam żadnych szans tutaj, to chyba rozumiesz. I zawsze masz poważną minę, jakbyś rządził już bardzo długo.

Najwyraźniej zaskoczony takim obrotem spraw i tematu rozmowy Zygmunt wolno klasnął w dłonie, jakby próbował wprowadzić publiczność jakiegoś przemówienia w swoją wypowiedź. Przełknął po tym ślinę, obmyślając odpowiedź, bo nie był przygotowany na nagłe uzewnętrznie się, ale nie chciał wyjść na gbura, bo ojciec byłby niezadowoleny. I Eliza też chyba poczułaby się źle w takiej sytuacji. Zauważył, że zaczynało mu szczerze zależeć na jej dobrym nastroju.

— Powaga to chyba kwestia profesji, mój ojciec zawsze jest poważny, a to na nim wzoruję nieco swoją postawę jako króla. Ludzie go lubią, więc to chyba skuteczne. A co do tych pozostałych, to, chyba, lubię Cię nawet jeżeli nie tytułujemy się pełnymi imionami i takimi tam. Też jesteś ludzka. To uspokajające.

Zlustrował wzrokiem kobietę i z pewną ulgą stwierdził, że lekko się rumieni, poszerzając uśmiech. Zmniejszył nieco dystans między nimi, nie widząc protestu ze strony Branickiej.

— Wasza Królewska Mość, Pani Branicka, czas przeznaczony na przechadzkę dobiega powoli końca. Ma Pani zaplanowane spotkanie z włodarzami hrabstw ościennych, a Wasza Królewska Mość ma jeszcze pół godziny do lekcji rochiańskiego.

Na głos jednego z niezliczonych służących informujący ich o napiętym rozkładzie dnia, westchnęli synchronicznie, jednak nie próbowali nawet protestować. Krasiński ujął dłoń swojej towarzyszki i, klasycznie już, złożył na niej delikatny pocałunek. Tamten herold odprowadził Elizę, a młody król udał się w przeciwnym kierunku, wiedząc gdzie musi się znaleźć już niedługo i sporadycznie kłaniając się mijanym podwładnym. Jednak, fakt, nie było mu dane przejść za daleko w spokoju; po minięciu kilku korytarzy w uszach zadźwięczał mu dobrze znany, charakterystycznie melodyczny głos.

— Zygmunt, cudownie! Akurat Cię szukałam!

Poczuł, jak serce przyśpiesza mu w klatce piersiowej, łudząco podobnie jak przed kilkoma minutami na spotkaniu z hrabiną Branzinio. Zwrócił głowę w stronę osoby, która najwyraźniej miała na celu uzyskanie jego uwagi i napotkał najpierw złociste oczy pod parą niezwykle ciemnych brwi, potem wargi pociągnięte czerwoną szminką, a na końcu bladą szyję i obojczyki, pieczołowicie chronione zwykle przed słońcem które mogłoby zaburzyć tą arystokratyczną harmonię. Tylko Delfina Potocka była w stanie wykazywać taką samodyscyplinę, jeżeli chodziło o wygląd.

𝐀𝐑𝐈𝐒𝐓𝐎𝐂𝐑𝐀𝐓𝐈𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Where stories live. Discover now