| ekspozycja

1K 60 97
                                    

— Tak, to zdecydowanie mój nos. Masz bardzo małe rączki, co? Z pewnością, bardzo małe. Au! To moje oko, kruszyno, nie możesz wsadzać tam paluszków.

Kruszyna, czy też raczej prawie roczny Juliusz Słowacki, nie zrobiła sobie za wiele ze słów ojca, radośnie łapiąc go za ucho i pociągając za nie lekko. Kolejne męczeńskie "au!" Euzebiusza zniknęło w salwie bezskładnego gaworzenia i lekkim chichocie Salomei siedzącej na brzegu łóżka. Król Królestwa Lellive spojrzał na nią z wyrzutem w tęczówkach, jednak tęczówkach w których nie przestawały naigrywać się radosne iskierki.

— I Ty, Salomeo, przeciwko mnie? Jakby nie wystarczyło, że własny pierworodny unosi na mnie rękę, ehh.

— Słońce, Julek to jeszcze niemowlę.

— Pociągnął mnie za włosy!

— Oj, to uważaj. Zdecydowanie ma tyle siły, że może Ci urwać głowę.

— Ale Salciu!

Kobieta przewróciła oczami nieznacznie, opadając finalnie na miejsce obok obu Słowackich i lustrując ich wzrokiem. Jej mąż, jedynie w luźnych spodniach i mało królewskiej lnianej koszuli, znajdował się w pozycji półleżącej, a jego jedyny, jak na razie, potomek ulokował się na jego klatce piersiowej, aktualnie z wielkim zainteresowaniem badając twarz ojca rączkami. Salomea musiała przyznać, że takie widoki zawsze wywoływały u niej przyjemne ciepło tuż pod żebrami; kto oparłby się urokowi tych dwóch konkretnych mężczyzn naraz? Zdecydowanie nie ona i nie teraz.

— Juliuszu, uważaj na tatę. Jest delikatny.

— No tutaj to już przesadzasz, potrafię się zająć dzieckiem, a tym bardziej moim.

— Przed chwilą stwierdziłeś, że Cię nienawidzi, bo ciągnie Cię lekko za ucho.

— Fakt, ale co z tego? U Ciebie pewnie robiłby to samo, więc heroicznie Cię bronię.

— Tak mówisz?

— Tak mówię.

Pewny swego uśmieszek Euzebiusza przygasł nieco, kiedy kobieta wzięła od niego niemowlę i usadowiła je sobie na kolanach, żeby miało podobny dostęp do twarzy rodzica jak przedtem. Juliusz najwyraźniej był zafascynowany w brutalny sposób wyłącznie swoim ojcem, bo na nią tylko popatrzył, przekręcił nieco główkę i pogaworzył nieco czymś, co od biedy można było uznać za próby nazwania jej mamą.

— No dziękuję bardzo. Nie mam pojęcia, czy samemu byłabym w stanie to przetrwać, słońce.

Mężczyzna westchnął tylko ciężko i podniósł się nieco na łokciach, żeby po chwili oprzeć głowę na ramieniu Salomei. Syn z rozbawieniem pacnął go rączką w nos.

— Widzisz? Woli Ciebie. Jawna niesprawiedliwość.

Królowa tylko parsknęła śmiechem.

— Poczekaj parę lat, to będziesz prosił go żeby na chwilę zachwycał się mną, a nie Tobą.

— Jeszcze zobaczymy.

. ˖˳ ₊ *

— Julek, synu, podałbyś mi szklankę wody? Wiesz, gdzie stoi.

Okej, może i Salomea miała rację te trzy i trochę lat temu. Ba! — na pewno miała wtedy rację. Nie, żeby Euzebiusz uważał żonę za kogoś, kto rzadko kiedy się nie myli, ale sam zwyczajnie nie lubił się przyznawać do błędu. A teraz, kiedy czteroletni synek nie odstępował go prawie na krok i wlepiał w niego spojrzenie przepełnionych podziwem sarnich oczu, dokładnie takich jak u jego matki, musiał przyznać że faktycznie mógł (ale tylko mógł, nie popadajmy w narcyzm!) być tym ulubionym rodzicem. I chociaż znaczną część czasu wydawało mu się to wcale miłą rzeczą, tak w niektórych sytuacjach bywało to nieco kłopotliwe. Na przykład przy formalnym spotkaniu z władcą sąsiedniego państwa, Wincentym, trzeba było Juliusza dosyć długo przekonywać, żeby na moment poszedł porozmawiać z synkiem tamtego króla, zamiast próbować wdrapać się ojcu na kolana. Albo kiedy chłopczyk przymierzył o wiele za dużą dla niego koronę królewską i omal nie spadł przez nią z podwyższenia przy tronie.

𝐀𝐑𝐈𝐒𝐓𝐎𝐂𝐑𝐀𝐓𝐈𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Where stories live. Discover now