| memoriał

920 57 82
                                    

— Rany, Julek. Te piętnaście lat zleciało szybciej, niż się spodziewaliśmy, nie sądzisz?

Książę, spojrzawszy na matkę, oderwał na moment wzrok od wielkiego morikrzewu, który wyrastał z ziemi na prawie dwa metry w górę, a poskręcane nieznacznie gałęzie miał całe obsypane bladoniebieskimi kwiatkami. W Królestwie Lellive zmarłych chowano właśnie pod takimi specyficznymi roślinami, o których mówiono, że nie przetrwają na gruncie innym, niż ten martwy. Każdy okaz różnił się nieco od siebie, prawdopodobnie przejmując w dziwny sposób część cech pochowanej pod nim osoby, w pełni kwitnąc jedynie w rocznicę jej śmierci. Zgodnie z tradycją, Euzebiusza również pogrzebano w taki sposób, na skraju królewskiego parku morikrzewów. Najstarsze rośliny spokojnie mogły być bardziej posunięte w latach niż pałac, a może nawet i całe miasto.

— Racja, mamo.

Skończyli właśnie coroczne, tradycyjnie najgruntowniejsze czynności pielęgnacyjne, to jest zbieranie opadłych listków, oberwanie jednego z kwiatów i spalenie go oraz przysypania symbolicznego kopca jeszcze jedną garstką piasku. W taki sposób rośliną trzeba było się zajmować aż do końca pierwszego stulecia upływającego od śmierci pochowanego pod nią człowieka, inaczej marniała, żeby po dwóch, trzech latach zwiednąć na dobre. A jak powszechnie uważano, bez morikrzewu, często samoistnie wyrastającego nad ciałem, nieboszczyk może nadzwyczaj łatwo wstać i przybrać formę upiora, lub nawet demona. Nic dziwnego więc, że każdy wolał zająć się tymi sprawami dla własnego dobra i bezpieczeństwa.

— Czasem aż mi się wydaje, że znowu podejdzie do mnie i spyta, czy mogę Cię na chwilę czymkolwiek zająć, bo naprawdę, naprawdę musi ustalić coś z jakimś baronem czy innym królem.

— Na serio aż tak nie dawałem tacie spokoju? Fakt, pamiętam że kiedyś prosiłem go żeby dał mi rapier, bo też chcę się uczyć fechtunku, albo że nie chciałem się bawić z Zygmuntem, kiedy tata rozmawiał z królem Wincentym, ale bez przesady.

— Nadal uważam że to nieodpowiedzialne dawać czterolatkowi broń ostrą. I tak, naprawdę. Kiedyś nawet spytałeś mnie z wyrzutem, czemu nie zrobiliśmy Ci wyglądu taty, bo byłeś święcie przekonany że to zależy od woli rodziców. Albo narzekałeś że gdybyś miał dwóch takich ojców, to nie musiałbyś cały czas męczyć jednego.

— Mamo, przestań no!

— Paskudny bywa z Ciebie syn, wiesz?

Z ciepłym uśmiechem kontrastującym z treścią jej słów, Salomea pogłaskała lekko gęste loki Juliusza, odrobinę jaśniejsze od jej własnych. Chłopak odpowiedział jej demonstracyjnym przewróceniem oczu i kocim funknięciem, jak zwykle kiedy chciał okazać światu swoją frustrację.

— Wracamy już do domu?

— Chyba tak, słonko. Zrobiliśmy już wszystko i pobyliśmy tu chwilę, nawet długą, znając życie August zaraz zacznie się zastanawiać, gdzie się tak długo włóczymy.

— Pewnie już prosi Sylkę, żeby pojechała nas szukać. Cześć, tato.

— Pa, słońce. Chodź, Julek, jak wrócimy, to zrobimy sobie gorącą czekoladę, co Ty na to?

Weszli na główną kamienistą ścieżkę biegnącą przez park i skierowali się powoli w stronę bramy wyjściowej. Cała reszta morikrzewów, nierzadko w mocno oryginalnych kształtach i formach, pozostawała obumarła, jak przez większość roku zresztą. Z samego miejsca pochówków wszelkich poprzednich członków dynastii Słowackich do pałacu prowadziła mniej niż kilometrowa dróżka, którą można było spokojnie przebyć w mniej niż piętnaście minut. Tak więc, do jednego z salonów weszli niecałe dwadzieścia minut później. August, siedzący akurat w ładnym, skórzanym fotelu, oderwał się od lektury jakiegoś podręcznika akademickiego i uśmiechnął się do nich z pewną ulgą.

𝐀𝐑𝐈𝐒𝐓𝐎𝐂𝐑𝐀𝐓𝐈𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Where stories live. Discover now