— I co, było tak źle?

— Tak.

— To może pocieszy Cię fakt, że zaraz skończymy czytać tego przeklętego "Makbeta", którego ciągniemy prawie od miesiąca?

— Tak, w końcu musimy dotrzeć do fragmentu, w którym Makbet umie... Znaczy, umieram z ciekawości co ten Makbet zrobi, nie wiem co się z nim stanie i Ty też.

Adam, który sięgał właśnie po spoczywającą na pobliskiej komodzie książkę, przewrócił lekko oczami, ale uśmiech mu z twarzy nie zniknął. Przeciwnie, utrzymał się tam, może nawet lekko poszerzając. Wrócił na fotel, na którym przesiadywał zwykle podczas pobytów w komnacie książęcej i umościł się na nim wygodnie, otwierając równocześnie dramat na stronie, na której skończyli ostatnim razem.

— To, zobaczymy czy faktycznie było dla czego umierać z tej ciekawości.

Faktycznie, było, nawet jeżeli obaj zapoznali się z fabułą już znaczny okres czasu temu. Wiadomo powszechnie, że z dobrą książką jest jak z dobrym winem, nabierającym po czasie tej nostalgicznej nuty i gładko stającym się rarytasem dla prawdziwych koneserów, czy nawet dla zwykłych degustatorów, którzy jednak wyczują szlachetną nutę i docenią to, zapewne pytając o inne warianty tego trunku, może tym razem coś słodszego? W każdym razie, ostatnie dwa akty minęły im prawie jak z bicza strzelił, niezależnie od tego że pomocnik medyka miał całkiem ładne tempo czytania i sam nigdy nie pokusiłby się o specjalne skracanie trwania ciekawej opowieści. Prędzej chciałby opóźnić nadejście jej epilog, czy ostatniego aktu, ale do tego rzadko się posuwał, szczególnie kiedy czytał na głos. Cienki (w porównaniu ze zwyczajowo czytanymi przez Mickiewicza atlasami anatomii ludzkiej) tomik został już odłożony na szafkę nocną, tuż obok naczynia w którym przedtem znajdowała się wszechherbata. I całe szczęście zresztą, bo Adam mógłby go czasem wypuścić z rąk na dźwięk kolejnego kichnięcia arystokraty, dorównującego głośnością niemal wystrzałowi z armaty. Starszy z mężczyzn wolał nawet nie myśleć o tym, że brzmi to tak, jakby Juliusz miał zaraz wyrzucić z klatki piersiowej własne płuca, albo co najmniej rozerwać je na mnóstwo małych kawałeczków. Idiotyzm, ale co mógł poradzić na to, jak wyglądały takie reakcje przy tak cherlawym organizmie? Miał chyba prawo się trochę pomartwić.

— Lubię, jak tak ze mną siedzisz.

Mickiewicz przez chwilę sądził, że się przesłyszał; tak zaskoczyła go ta, bądź co bądź, nieco pozbawiona spójności z resztą komunikatów (których zresztą nie było, bo siedzieli moment w ciszy) wypowiedź.

— Co?

— Miło się spędza z Tobą czas. Dzięki za czytanie tego "Makbeta".

— Drobnostka. Właściwie po to tutaj jestem, nie?

— Chyba nie do końca po to, ale dobra, uznajmy. Dywagując, Ciebie też tak fascynuje to, jak ludzie, no na przykład Szekspir, mogą tak świetnie pisać? Mam na myśli, te rymy, wszystko. Próbowałem kiedyś, miałem nawet wczesny zarys fabuły dramatu, ale dobieranie melodyki jest trudniejsze niż się wydaje. To chyba kwestia praktyki, znając życie musiałbym pisać i pisać i pisać aż do czterdziestki, żeby osiągnąć jako taką wprawę. Nie sądzisz?

Umysł Adama przetworzył zaskakującą ilość nowych informacji, a sam Adam mrugnął dwukrotnie, ukazując swoje nieznaczne skofundowanie. Nie żeby uważał księcia za niewrażliwego na sztukę, ale z drugiej strony, nie spodziewał się że on też próbuje swoich sił w próbach literackich, i że w dodatku też kiedyś chciał zabierać się za dramat. Chciałby, nie oszukujmy się, gładko pociągnąć temat, może wymienić już zdobyte doświadczenie w fachu, ale znowu zaczęły mu się te myśli, prawiące mu niemal kazania o różnicy między ich stanami społecznymi, pochodzeniu, tym, jak nie chciał się wystawić na jakieś pośmiewisko, mimo że wiedział że Juliusz by mu tego nie zrobił, ale jednak obawiał się tej niepochlebnej oceny, jednocześnie bardzo chcąc porozmawiać wreszcie z kimś, kto mógłby go zrozumieć. Puszkin też pisał, prawda, ale on pisał pewnie... Inaczej. Ani w dobrym, ani w złym znaczeniu. Po prostu musiał się znacznie od Słowackiego różnić, tyle. Bardzo chciałby mieć teraz moment na dokładną analizę sytuacji, która może pozwoliłaby mu znaleźć złoty środek. Jednak nie miał czasu, we własnej podświadomości ponaglany przez zaciekawione spojrzenie sarnich oczu arystokraty, z każdym dniem zdającymi się mu ciemniejszymi i głębszymi, skrywającymi coraz to więcej niedosłowności. Nie wiedział, czy takie okoliczności przydarzą się mu jeszcze kiedyś, ale wiedział że teraz są w miarę sprzyjające, niezłe nawet. Nie chciał popełnić falstartu w temacie, ale skoro teraz mógł... Książę i tak wiedział o nim więcej niż ktokolwiek spoza jego najbliższych. Raz Mickiewiczowi śmierć.

𝐀𝐑𝐈𝐒𝐓𝐎𝐂𝐑𝐀𝐓𝐈𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz