— Tata, tata, jestem! Mam wodę! Ploszę!

O, albo chociażby teraz. Dla zwyczajnego zachowania formy i poniekąd reprezentacyjnie, starszy Słowacki regularnie ćwiczył fechtunek rapierem albo floretem, zależy od dnia. I o tyle o ile był wcale niezgorszym szermierzem, o tyle Julek plączący się mu pod nogami lub samemu próbujący łapać za broń (najczęściej za ostrze, co nie było zbyt bezpiecznym działaniem) nie do końca mu sprawę ułatwiał. Większość czasu musiał więc uważać na to, żeby przypadkiem nic mu nie zrobić, zamiast ćwiczyć parady, uniki i tym podobne figury.

Odłożył rapier na bok, w lewą dłoń złapał podane mu przez swoją latorośl naczynie i upijając z niego łyk chłodnego napoju, a prawą ręką lekko roztrzepując ciemne loczki syna. Kolejna niesprawiedliwość tego świata — mimo swojego uwielbienia do taty, mały Słowacki wyglądał prawie kropka w kropkę jak swoja rodzicielka. Chyba tylko wiecznych rumieńców po niej nie odziedziczył, mógł bowiem pochwalić się bladą, porcelanową wręcz cerą, jak tą u Euzebiusza. A to przecież oni więcej siedzieli na dworze! Albo pigment w skórze postanowił się obrazić na dwóch panów Słowackich, albo po prostu postanowił z nich zrobić stereotypowych arystokratów. Obie opcje były w sumie prawdopodobne.

— Dzięki, synu. Odłożysz szklankę?

Ledwie skończył zdanie, a już poczuł jak para zaskakująco sprawnych małych rączek odbiera mu wspomniany przedmiot. Z szybkością i ekscytacją typową prawdopodobnie dla dzieci w tym wieku chłopczyk oddalił się, żeby wypełnić swoje zadanie, a władca złapał za swój oręż i tak szybko, jak był w stanie to zrobić, wykonał kilka cięć ukośnych i lekki półpiruet. Po tym, zarejestrował parę wlepionych w siebie sarnich oczek.

— Odniosłem! Też mogę miecz?

— Rapier, Julku. Miecze wyglądają inaczej, są cięższe i mniej poręczne.

— To mogę lapiel?

Mężczyzna szybko przeanalizował to, jakie miał opcje w tej sytuacji. Uznajmy, że dałby czterolatkowi broń ostrą i poinstruował o najbardziej podstawowych figurach, albo nawet o samej postawie szermierza. Plusem będzie to, że sam to sobie utrwali, Juliusz będzie miał zajęcie i może niedługo będzie mógł trenować obok niego, nie przeszkadzając sobie wzajemnie. Minusem będzie to, że Salomea prawdopodobnie nie poparłaby pomysłu obdarowania ich małego syna właściwie większą wersją noża kuchennego, na których chwytanie przez chłopca nadal była nieco przewrażliwiona. Nawet, jeżeli Słowacki zapewniłby ją, że przecież cały czas będzie obok i nie każe mu od razu robić najtrudniejszych zwodów.

— Poczekaj moment, pójdę po taki lżejszy.

Nie musiał chyba dokładnie relacjonować żonie, co takiego robili, prawda? Po kilkunastu minutach swoistych ćwiczeń, okazało się że ciągną one za sobą jeszcze jeden dobry efekt.

— Tataaa, to męczy! Mogę iść do mamy?

Euzebiusz uśmiechnął się do niego lekko i odebrał od niego rapier. Nie, żeby nie lubił towarzystwa syna, ale każdemu czasami należy się chwila dla siebie.

— Tylko nie mów jej, że ćwiczymy z rapierami razem.

— A czemu?

— Bo… Bo chcemy jej zrobić niespodziankę, jak ładnie potrafisz się nim posługiwać. Ale nie możesz jej powiedzieć, że już się uczysz, bo wtedy nie będzie takiego efektu, jasne, Julek?

— Jasne, tata!

Kiedy mały Słowacki z nową energią życiową pobiegł szukać Salomei, jego ojciec tylko uśmiechnął się pod nosem i wrócił do ćwiczeń. Szło mu zaskakująco dobrze, tak, że przerwał trening niedługo przed obiadem; a to i tak tylko przez nieprzyjemny atak kaszlu. Zawsze miał słabe płuca, więc nie przejął się tym tak, jak prawdopodobnie powinien, zrzucając to na karb wysiłku fizycznego. A po posiłku, uświadomił sobie że głupotą było wspominać Juliuszowi o niespodziance; żona spytała go bowiem o to, dlaczego chłopczyk z zaskakującą częstotliwością pytał się jej, czy byłaby zaskoczona gdyby nauczył się walczyć lapielem. Rodzicielstwo to seria ważnych lekcji życiowych, jak to mówią. Lekcja dzisiejsza — nie powierzaj czterolatkowi tego typu sekretów.

𝐀𝐑𝐈𝐒𝐓𝐎𝐂𝐑𝐀𝐓𝐈𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz